OPIS:
Dotychczasowe ujęcie zjawiska uczestnictwa w kulturze - jako uczęszczania do określonych instytucji kulturalnych - jest krytykowane za brak adekwatności w stosunku do rzeczywistości przez coraz szersze rzesze kulturoznawców, socjologów, a nawet urzędników. Uczestnictwo w kulturze to dla nas zagęszczania relacji społecznych. Proponujemy niestandardową metodologię badań wydarzeń kulturalnych, ewaluacji oraz diagnozy zjawisk kulturowych.
REALIZACJA: Fundacja Malta, Instytut Socjologii UAM, Fundacja Międzymiastowa
LOKALIZACJA: Poznań
CZAS TRWANIA: 2011
BADACZE: Anna Róża Burzyńska, Ewa Guderian-Czaplińska, Agnieszka Figiel, Agnieszka Krupieńczyk, Bogumiła Mateja, Przemysław Nosal, Michał Podgórski, Waldemar Rapior, Agnieszka Szymańska, Marta Zawodna, KNSS UAM
ADRESAT: ANIMOTORZY, ARTYŚCI, ETNOGRAFOWIE, INSTYTUCJE BADAWCZE I ANIMACYJNE
NARZĘDZIA STOSOWANIE: badanie ankietowe, dziennik wizualny, foto-spacer, mapy zdarzeń (individual’s daily path), zindywidualizowany wywiady pogłębione, wywiady wspomagane fotografiami, zogniskowany wywiad grupowy (fokus)
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: wideo-dzienniki
„TWORZENIE KULTURY” czwartek | playlista 12 filmów
„TWORZENIE KULTURY” piątek | playlista 15 filmów
„TWORZENIE KULTURY” sobota | playlista 20 filmów
„TWORZENIE KULTURY” niedziela | playlista 8 filmów
Czy możesz przybliżyć powstanie koncepcji badań „Tworzenie Kultury?”
Waldek Rapior: Jeszcze rok przed rozpoczęciem tego projektu powstał pomysł na badanie publiczności festiwalu Malta: to miało być w dużej mierze badanie ilościowe, realizowane przez Instytut Socjologii UAM z Agą Figiel jako koordynatorką i Kołem Naukowym Studentów Socjologii UAM. To badanie nie otrzymało jednak finansowania z Obserwatorium Kultury więc nie mogło się odbyć. Rok później, w dużej mierze dzięki mojej dziewczynie, Asi, która pracuje w Fundacji Malta zaproponowałem kolejne badania uczestnictwa w festiwalu. Koncepcja polegała na tym, by rozdać pięciu osobom kamery by one filmowały swoje uczestnictwo w festiwalu. Do pracy zaprosiłem Bogusię Mateję-Jaworską, bo potrzebowałem osoby twardo stąpającej po ziemi, a Bogusia taka właśnie jest [śmiech]. Bardzo dobrze się uzupełnialiśmy. Ustaliliśmy, że do filmów dodamy jeszcze fokusy by sprawdzić jak Malta postrzegana jest w Poznaniu i czy w jakikolwiek sposób tworzy tożsamość Poznaniaków. W zasadzie zrealizowaliśmy wszystko trochę chałupniczo, bo kamera była pożyczona z Instytutu Socjologii i była przechodnia: każdego dnia otrzymywał ją jeden respondent. Z relacji respondentów stworzyliśmy krótką, 10-minutową „zajawkę”, którą potem pokazywaliśmy autorom tych nagrań. Oni opowiadali nam o tym, co dzieje się na ekranie, a my zadawaliśmy pytania związane z generalnymi zagadnieniami uczestnictwa w kulturze i znaczenia Malty dla mieszkańców Poznania. Następnie były badania fokusowe, podczas których też pokazywaliśmy niektóre fragmenty nagrań. To, można powiedzieć była pierwsza edycja tych badań. Rok później chcieliśmy zrealizować te badania szerzej i powiększyliśmy nasz zespół. Razem z Bogusią zaprosiliśmy m.in. Agę Figiel, dzięki której w badaniach pojawił się komponent statystyczny. Zależało nam na tym, by w toku badania sprawdzić jak różne metody badawcze sprawdzają się w badaniach kultury. Wśród nich znalazły się wspomniane wcześniej wideodzienniki, fokusy robione pod tytułem „Czym dla Ciebie jest idealny festiwal?”, a także obserwacje uczestniczące. Te ostatnie odbywały się podczas różnych działań artystycznych w mieście. To był najsłabszy punkt badania.
Dlaczego?
W.R.: Pewnie dlatego, że nie było porządnej metodologii. To były obserwacje polegające na przeprowadzeniu luźnej rozmowy z uczestnikami tych wydarzeń, zrobieniu zdjęć. To wyszło zdecydowanie najsłabiej, bo nie dało żadnych rezultatów poznawczych. Zdjęcia też nie miały dla nas wartości w trakcie analizy.
Podczas festiwalu odbywały się także dłuższe działania artystyczne, które trwały dwa czy trzy miesiące. Je także uwględniliśmy w badaniach. Tak było na Śródce, gdzie zamieszkała jedna z artystek. To było fajne, ona tam była na co dzień, spotykała się z ludźmi, ja też tam czasem przychodziłem na grille. Zapoznawałem z tymi ludźmi, było mi łatwiej nawiązać z nimi kontakt i przeprowadzić wywiady na temat tego, jak im się żyje w takiej enklawie jak Śródka. Pięciu osobom ze Śródki rozdaliśmy kamery flip i poprosiliśmy, żeby filmowały różne sytuacje w ciągu swojego dnia. Nazwaliśmy to grą.
To był rodzaj dzienników?
W.R.: Nie, nie do końca. Oni mieli sfilmować nie to, jak funkcjonują w trakcie festiwalu, ale po prostu jak funkcjonują, ale jak wchodzą w kontakt z kulturą.
Nie narzucaliście żadnych ram?
W.R.: Nie: ktoś na przykład grał na gitarze, więc ktoś sfilmował, że gra na gitarze. Na innych filmach ktoś jechał tramwajem i słuchał muzyki przez iPoda czy smartfona, a ktoś inny oglądał telewizję. Wydaje mi się, że ten element byłby bardzo ciekawy gdyby był bardziej rozbudowany i lepiej przemyślany. Następie z tych filmików tworzyliśmy grę. Przypominała fokus, bo zebrało się kilka osób, które dodatkowo podzieliliśmy na dwie grupy. Te osoby oglądały filmiki i komentowali i interpretowali ich treść, mieli się wcielić w rolę badaczy. Każda z grup miała wybrać kilka fragmentów i przekazać je drugiej grupie. Następnie każda grupa miała za zadanie wybrać kilka z otrzymanych fragmentów i z nich stworzyć karty do gry. Potem tymi kartami mieli się wymieniać i dalej interpretować ten materiał.
Przez to działanie chcieliśmy zobaczyć jak różni ludzie w codziennym życiu interpretują innych za pomocą kamery, a także jak interpretują zinterpretowaną już przez kogoś innego sytuację, w której sami uczestniczą. Taki był zamysł. Był w nim potencjał, ale wtedy był koniec roku: trzeba było się rozliczać, pisać raporty i nikt nie miał do tego sił. Powinniśmy też zaprosić więcej ludzi do tego etapu, a nie tylko pięć, jak to było w badaniu. Myślę też, że powinno to przybrać bardziej fokusową formę, a w naszym wydaniu to była chyba zabawa trochę. Pomimo tych wszystkich ulepszeń, które można było zrobić, to jednak zrealizowaliśmy cel, bo przecież chcieliśmy sprawdzić jak różne metody można wykorzystywać do badania kultury czy uczestnictwa w kulturze.
Które z użytych metod okazały się najtrafniejsze do badania tych właśnie zjawisk?
W.R.: Trzeba zaznaczyć, że w badaniu próbowaliśmy dotrzeć do takich aspektów uczestnictwa w kulturze, które są nieuświadomione, nierefleksyjne, a uczestnictwo w kulturze traktowaliśmy bardzo szeroko, że to nie jest tylko chodzenie do teatru, albo kontakt z instytucjonalną kulturą, tylko praktycznie wszystko. Mieliśmy takie antropologiczne podejście. Jeżeli ktoś przed spektaklem teatralnym spotyka się ze znajomymi na piwie w teatrze, to to był dla nas istotny aspekt uczestnictwa w kulturze. Nie chcieliśmy pokazywać jak wysoka kultura miesza się z niską kulturą, bo przecież nie chodzi o to, żeby takie kategorie w ogóle stosować.
Próbując podsumować wygenerowane w projekcie materiały wizualne trzeba wymienić dzienniki wizualne z festiwalu oraz krótkie filmy na temat rozumienia kultury mieszkańców Śródki. Były także zdjęcia robione podczas obserwacji uczestniczących. Czy coś jeszcze?
W.R.: Były jeszcze spacery ze zdjęciami. Mieszkańcy Śródki często zgadzali się, żeby przejść się ze mną po okolicy. Oni opowiadali o Śródce, a ja robiłem zdjęcia.
Robiłeś zdjęcia tych okolic, przez które szliście?
Zdjęcia tych okolic, przez które szliśmy, a potem z nagrań rozmów, ich opowieści zrobiłem taką półtoraminutowe opowiadanie o tym, co wydało mi się najważniejsze. Ten mateiał dałem dwóm znajomym, którzy się troszeczkę amatorsko zajmują fotografią. Powiedzianemu im: „słuchajcie, macie to nagranie, zgrajcie sobie na mp3, idźcie na Śródkę”. Dałem im mapkę, powiedziałem w jakich dokładnie miejscach mają włączyć dany fragment. Mieli zrobić zdjęcie przez pryzmat tego, co usłyszeli. Potem z nimi rozmawiałem o ich doświadczeniu robienia zdjęcia gdy słuchają opowieści ludzi, którzy żyją tam 20, 30, 50 lat i opowiadają co dla nich znaczą te miejsca: co kiedyś robili, jak się bawili, jak byli mali. Teraz, gdy Śródka się rozbudowuje już tego wszystkiego nie ma i ich dawne życie też znika. O tym właśnie rozmawialiśmy.
I jakie były ich doświadczenia?
W.R.: Trudno było im zrobić te zdjęcia. Ciężko im było przetworzyć to, co słyszą na coś, co mogłoby być na zdjęciach. Myślałem, że ich fotografie będą pewną interpretacją słów. A oni jednak mieli z tym trudność.
Historie nie wystarczyły, żeby odtworzyć kadry z przeszłości?
W.R.: Nie mieli takiego zadania. Jeden z nich zaczął szukać elementów, które są nowe i stare i zrobił np. zdjęcie nowootynkowanego muru, ale ze śladami przeszłości: dół ściany był podziurawiony. Drugi fotograf po prostu zrelacjonował to, co widział.
Jeżeli dobrze pamiętam zdjęcia robione przez fotografów nie były jednym z waszych głównych założeń przy tworzeniu problemów badawczych. Jakie metody były najważniejsze?
W.R.: Wydaje mi się, że powinniśmy głównie mówić tutaj o dziennikach, bo jeżeli chodzi o aspekt wizualny, który dał coś konkretnego, to były to właśnie dzienniki.
Rozumiem, mówiłeś jednak wcześniej, że ich nie analizowaliście w kontekście tych badań.
W.R.:Nie analizowaliśmy, bo we wniosku napisaliśmy, że chcemy przetestować te narzędzia i tak też zrobiliśmy. Mieliśmy jednak plan by je zanalizować. Dlatego w następnym roku zaproponowałem Malcie kontynuację badań. Złożyliśmy do Obserwatorium Kultury jeszcze jeden wniosek, w którym wpisaliśmy, że chcemy zrobić analizę tego, co powstało wcześniej. Wtedy mieliśmy materiał z dwóch lat, razem 12 dzienników do analizy, więc to pozwoliło nam szerzej spojrzeć na kwestię uczestnictwa w kulturze.
Jak analizowaliście te dzienniki?
W.R.: Analizowaliśmy je razem z Piotrem Luczysem, bo zadeklarowaliśmy się do tego już na początku. Poza samymi dziennikami zajęliśmy się też mapami codziennych ścieżek, które nasi badani rysowali każdego dnia badania.
Dobrze, ale dlaczego akurat dzienniczki wideo miałyby być bogatsze od dzienniczków pisanych? Jaka była ich rola?
W.R.: Pamiętam, że mieliśmy o to spór. To znaczy ja miałem spór w zespole, bo po obejrzeniu fragmentów dzienników niektórzy mówili, że one nic nie dadzą poza pokazaniem, że ludzie nie lubią być filmowani. Ja się jednak upierałem pomimo, że wiedziałem, że z kamerą trzeba się najpierw zapoznać i jakoś ją oswoić. Chciałem włączyć dzienniki do analizy, bo one były nie tylko zapisem działań badanych, ale także stanowiły element partycypacyjny.
Rola dzienników wideo była taka, że pozwoliła nam rozszerzyć analizę i patrzeć wielotorowo na cały zebrany materiał. Po pierwsze analizowaliśmy dzienniki traktując je jak dziurkę od klucza: przyglądając się różnym grupom, osobom, które są na filmach i sprawdzając co one robią, jak rozmawiają o sztuce, na jakie wydarzenia chodzą, jak się przemieszczają po mieście. Dzięki nim mieliśmy też dostęp do tego, co się dzieje pomiędzy różnymi spektaklami czy wydarzeniami. Ponieważ nie były to dzienniki pisane mieliśmy wgląd w konkretne działania, widzieliśmy co ludzie robią, jak ze sobą rozmawiają, do ich gestów, do przeżyć emocjonalnych, zmysłowych. Ich nie oddałoby na pewno to, co zostało zapisane, dlatego, że nie byłoby tego obrazu, ale też dlatego, że jak ktoś pisze, to już to przetwarza przez swój sposób rozumienia świata, przez swój język i nadaje czemuś konkretną wagę. Filmy pozwalały nam dotrzeć do tego, czego inne metody mogłyby nam nie dać dostępu. Po drugie, w stworzonych filmach, poza nagranymi obrazami także sama kamera była dla nas istotna: jak jest prowadzona, jak różne osoby na nią reagują. Zasada była taka, że co dwie godziny każda z tych osób miała włączyć kamerę, zrobić nagranie tego, co akurat się dzieje i opowiedzieć o tym. Oprócz tego mieli sami wybierać momenty rejestracji. Dzienniki wideo miały za zadanie pokazać nam jak nasi badany uczestniczą w czymś, co można nazwać ich życiem codziennym i towarzyskim. Przecież nie jest tak, że oni są zewnętrznymi obserwatorami, czy nawet wewnętrznymi obserwatorami: oni po prostu funkcjonują w grupie, sami uczestniczą w czymś, co kształtuje ich życie. W podobnym celu robiliśmy obserwacje: chcieliśmy się dowiedzieć jak nasi badani opowiadają o wydarzeniach z Festiwalu Malta, w których uczestniczyli. Jednak ta metoda zupełnie się nie sprawdziła: obserwację przeprowadzaliśmy od 15 minut przed i 15 minut po konkretnym wydarzeniu, a to jest zdecydowanie zbyt krótki czas żeby usłyszeć pełne opinie. Najczęściej było tak, że jeżeli badani nie byli zadowoleni to zirytowani krótko to oceniali i przechodzili do innych, przyjemniejszych tematów. Później idą np. na piwo i wracają do tego tematu – kiedy porozmawiają już o jakimś serialu, książce czy bieżących sytuacjach. Obserwacje niestety nie miały szans tego uchwycić.
Kiedy zebraliśmy cały materiał, ja i Piotr Luczys zabraliśmy się za jego analizę. To było ambitne zadanie: mieliśmy ok. 700 filmów, które średnio trwały ok. minuty. Naszym zadaniem było ich przeanalizowanie i znalezienie połączeń między nimi.
Kategorie tworzyliście dopiero po zebraniu materiału?
W.R.: Tak, to był punkt wyjścia, że podchodzimy od zera. Możliwe, że to jest moje zboczenie, bo tak się nauczyłem i mam poczucie, że nie narzucam jakiś zewnętrznych kategorii na ten materiał. Oczywiście, że mam swoje kategorie, których się nie wyprę i mogę być jedynie bardziej lub mniej ich świadomy. Myślę, że doszukując się w tym materiale czegoś istotnego, wydaje mi się, że mogę lepiej zrozumieć to co się dzieje, niż poprzez wgryzanie się w książki, czytanie i szukanie różnych narzędzi analitycznych, które mogłyby poukładać ten materiał empiryczny. Wolę, po kaufmanowsku, ten materiał zderzyć z teorią, żeby nadać mu ogólniejszy wyraz i zobaczyć jak inni badacze na ten problem patrzyli, jakich narzędzi teoretycznych, i pojęć używali.
A więc interesujące dla Was było nie tylko to podejście do świata filmujących, czyli przyjęcie perspektywy dziurki od klucza, ale także kreowania tożsamości, osobowości przed kamerą. Nie obawialiście się, że badani nie będą filmować rzeczywistości jako takiej, tylko rzeczywistość „przed kamerą”?
W.R.: Nie. Próbowaliśmy mieć bardzo różnorodną grupę, także z osobami w wieku 40-50 lat. Aspekt porównawczy pokazał nam, że to co mówisz, to zależy od tego kim jest dany człowiek. Istotne jest to, z jakiego środowiska pochodzi, czym się zajmuje.
Czy ma kontakt z technologią, czy nie?
W.R.: Nie, nawet nie o to chodzi. Był taki chłopak, który przyjechał z Warszawy i się zgłosił na Facebooku, że chce uczestniczyć w badaniach. Pracuje w branży reklamowej i tworzy reklamy, wymyśla do nich hasła. Można powiedzieć, że jest „wylansowany”, a jego wideo można podsumować tytułem „Ja na Malcie” – praktycznie we wszystkich filmach nagrywał siebie jak opowiada co się dzieje. Filmował też np. siebie jak leży w wannie, był niesamowity! Pamiętam też inny film, kiedy włożył kamerę do lodówki i otwierając ją mówi: „No co byśmy mogli tutaj zjeść, hm… A może byśmy porozmawiali o wczorajszym dniu na Malcie?”.
To była kreacja.
W.R.: Ja myślę, że on po prostu taki jest. Te filmy uświadomiły mi, że ludzie się nie kreują, oni tacy są. Filmy pokazały mi, że do niektórych rzeczy i niektórych ludzi trzeba podejść inaczej, gdzie teoria dramaturgiczna o kulisach i scenie trochę nie pasuje. Myślę, nasi badany nie tworzyli sceny specjalnie, bo była kamera, tylko oni tacy są na co dzień. Mieliśmy przykład tego chłopaka z branży reklamowej, a z drugiej strony była tż dziewczyna, która była nieśmiała i nie pokazywała się na filmach – używała do tego symbolu jaką była przypinka na kurtce. Ich filmy były kreacją, ale w takim sensie w jakim kreacją może też być rzeczywistość. Sądzę, że ten materiał był bardzo ciekawy dlatego, że dawał wiele informacji jeżeli poświęciło mu się wystarczająco dużo czasu. Kiedy zaczęliśmy porównywać te filmy, to okazało się, że niektóre rzeczy się powtarzają, widać było jakieś zależności.
Jak podsumowaliście Tworzenie Kultury? Jakie były „owoce” tego projektu?
W.R.: Powstał raport, a także strona internetowa z materiałami z badań. Ze stroną mieliśmy bardzo duże kłopoty z informatykiem, który obiecując nam, że przeniesie całą treść na inny serwer, zgodnie z naszymi oczekiwaniami, nie zrobił niestety nic. To była dla nas duża nauczka – by zawsze formalnie ubezpieczać się przed takimi sytuacjami.
Wasze badania miały potencjał partycypacyjny – przez tworzenie wideo-dzienników zachęcaliście do pełniejszego, bardziej zaangażowanego uczestnictwa w festiwalu. Co możesz powiedzieć o tej animacyjnej funkcji „Tworzenia Kultury”?
W.R.: Sądzę, że dzielenie komponentów badań na animacyjne – nieanimacyjne jest sztuczne. Dzielenie funkcji na animacyjną, badawczą, naukową, poznawczą, teoretyczna, edukacyjną czy obywatelską nie ma sensu – wszystkie one są włączone w proces badawczy. To badacz sam sobie musi zdecydować jak chce te wszystkie rzeczy ze sobą spotkać w badaniach. W naszym projekcie jakościowym także elementy animacyjne pozwalają nam interpretować i dostrzegać kolejne rzeczy, których normalnie być może byśmy nie dostrzegli. Dodatkowo, one często pozwalają zbudować zaufanie i relację z badanym.
Kiedy rozmawialiśmy o analizie zebranego przez Was materiału mówiłeś, że borykaliście się z problemem zmieszczenia się w czasie. Czy teraz, kilka lat po zakończeniu badań masz jakiś pomysł jak z tym walczyć?
W.R.: Czasami jest tak, że nie warto na siłę robić całościowej analizy, ale po prostu zostawić ją na później. Poza tym ważne jest by dobrze podzielić się materiałem – tak, by każdy zajmował się tym, co go naprawdę interesuje. Później, po analizie w mniejszych grupach uwspólnialiśmy tą wiedzę, zderzaliśmy ze sobą wnioski. Taki pomysł na pisanie raportu skutkuje niespójnością wniosków czy podsumowań, ale ja sądzę, że to jest bardzo duża wartość aby móc te osobno wypracowane wyniki przedstawić i wydyskutować z tego nową, dodatkową jakość.