OPIS:
Projekt „Sztuka mojej ulicy: społeczny wymiar street artu” miał na celu zbadanie relacji pomiędzy działalnością kulturalną NGO oraz indywidualnych artystów i nieformalnych kolektywów i polityki (policy) władz lokalnych w obszarach o najwyższym zagrożeniu wykluczeniem a środowiskiem życia mieszkańców. Dynamiczny rozwój kultury alternatywnej i street art-u w tych przestrzeniach domaga się diagnozy, analizy i namysłu teoretycznego.
REALIZACJA: Instytut Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego
LOKALIZACJA: Żywiec, Gdynia, Szczecin, Warszawa i okolice Warszawy
CZAS TRWANIA: 2013
BADACZE: Kierownik: Kamila Kamińska
ADRESAT: graficiarze, instytucje kultury, akademicy, pedagodzy, artyści, władze lokalne
NARZĘDZIA STOSOWANIE: fotografia dokumentalna
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: fotografie dokumentalne
WWW: https://www.facebook.com/events/22346058...
LINK:
http://klamra.org/sites/klamra/files/streetart_12-01-2.pdf
Kamila Kamińska: Ja to sobie wymyśliłam, byłam koordynatorem tego projektu a koncepcyjnie – autorem. Chodziło mi to po głowie, bo temat nie jest mi obcy. Współpracuję chociażby z grupą post-graficiarzy („Kolektyf” z Wrocławia), tłumaczyłam też książkę Banksy’ego. Interesowała mnie stricte sztuka ulicy, szablony. Tak się złożyło, że interesowałam się także w tym czasie rewitalizacją. Był robiony wówczas we Wrocławiu duży projekt: Sztuka mojej ulicy”. Pomysł rewitalizowania przez sztukę, dużo murali, cała przestrzeń słynie z murali. Interesowały mnie kwestie społeczne: społeczny wymiar ulicy. W momencie, gdy te dwie rzeczy spotkały się w mojej głowie, pojawiły się koncepcja badań i pytania: na ile graffiti jest sztuką, na ile wandalizmem? Czy jak będziemy malować murale to ceny nieruchomości wzrosną?
W którym momencie pojawił się pomysł na włączenie materiałów wizualnych do badania?
K.K: Od początku. Inaczej nie miałoby to sensu. Po pierwsze sama ulotności graffiti, i szerzej sztuki ulicy, wskazuje na to, że warto te działania archiwizować. Ktoś może tę sztukę zlikwidować a graffiti zamalować. Pomysł był taki, żeby robić interaktywną mapę – po najechaniu kursorem na „pinezkę” wyświetlały się dzieła sztuki ulicy. Byłam kiedyś w Bristolu i nawet w punkcie informacyjnym nie wiedzieli, gdzie są graffiti Banksy’ego. Nie mieli informacji. Pomyślałam więc, że fajnie jakby była taka mapa. Niestety współpraca z informatykiem nie przebiegała tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Miałam trochę swoich zdjęć, miałam kilku znajomych graficiarzy, którzy chcieli swoje prace wrzucać ot tak, spontanicznie. Myśleli, że będą mogli dodawać zdjęcia do tej mapy tak, jak wrzuca się je na Facebooka. Dla mnie ta mapa była rzeczą, która mnie bardzo rozczarowała. Z przyczyn technicznych nie działała tak jak chcieliśmy. Tak więc, pierwszym pomysłem było archiwizowanie sztuki ulicy, by ona nie zginęła, żeby pokazać ludziom, gdzie ona jest. Materiał wizualny był też po to, by pokazać związek z miejscem. Graffiti nie znajduje się u kogoś nad łóżkiem. Przykładowo, jedna z prac Banksy’ego w Bristolu znajduje się naprzeciw szpitala dla dzieci. Dziecko stoi ze snajperem. Praca ta nie miałaby sensu gdyby nie była w tym miejscu. Metodologia projektu była taka, aby nie tyle pokazać piękny mural, szablon, ale też otoczenie społeczne. Staraliśmy się zrobić trzy zdjęcia: pracy, ulicy oraz kontekstu. Inaczej te prace wyglądają na kamienicach, blokowiskach, choć muszę przyznać, iż nie wszyscy grafficiarze myślą, gdzie malują. Dla mnie najistotniejsze jest, gdzie dana praca jest. Nie każdy umie bawić się kontekstem.
Jak szukaliście graffiti w różnych miastach? Wspomniałaś o fotografowaniu z przewodnikiem.
K.K: Miałam spotkanie z Darkiem Paczkowskim z Fundacji Klamra, który mnie przegonił po Żywcu. To jest jego miasto, on jest legendą sam w sobie. Darek cały dzień ze mną chodził i pokazywał. Ponieważ interesował mnie społeczny wymiar street artu chciałam poznać, jak ulica mówi. Chciałam być typową turystką czy przechodniem zwiedzającym miasto. Nie wyczerpaliśmy tematu, będąc przechodniem nie wiedzieliśmy gdzie, co jest. Dzwoniłam i pytałam różnych znajomych, gdzie szukać. Pakowałam więc moje dzieciaki i jeździłam.
Ile dni spędzaliście w jednym mieście?
K.K: Dwa, trzy dni. Za mało. Nie miałam ambicji, aby zarchiwizować wszystko, co jest w Polsce, bo tego się nie da zrobić.
Dlaczego wybraliście tę strategię – bycie flâneurem?
K.K: Zawsze musisz wybrać. Jest to wybór wynikający z efemeryczności samego street artu. Tak myślę. Nie fotografowaliśmy najlepszych artystycznie prac – ważny był dla nas społeczny wymiar street artu. Patrzy się nie tylko na dzieło sztuki, ale również na ten kontekst. Miałam zabawę z szukania ukrytych znaków, znaczeń. Najlepsze jest to, czego nikt nie widzi. Nie lubię murali, bardziej interesują mnie wlepy, szablony. Zdjęcia były robione okiem uważnego przechodnia.
Mam wrażenie, że w raporcie zdjęcia są jednak bardzo estetyczne i przedstawiają, powiedzmy, prace spektakularne.
K.K: Tak, nikt z nas nie jest profesjonalnym fotografem, ale czym innym są efekty a czym innym jest raport. Dla mnie ważna była publikacja, z której jestem względnie zadowolona.
Powiedź coś o zespole badawczym?
K.K: Pracuję bardzo kolektywnie. Widać to w samym raporcie. Mój tekst jest mały, krótki, ale jest za to dużo innych tekstów. Współpracowaliśmy też z „Klamrą” czy „Kolektyfem”. Byli ekspertami w projekcie. Od początku wiedziałam, że jak nie będę miała ekspertów w zespole to mnie shejtuje środowisko. Jak już idziesz w coś takiego, to środowisko może to zweryfikować.
Czy podczas fotografowania mieliście kontakt z ludźmi, którzy pozytywnie lub negatywnie komentowali zdjęcia?
K.K: Tak, robiliśmy wywiady z mieszkańcami na Zaspie w Gdańsku, gdzie jest osiedle, gdzie jest tego bardzo dużo.
Może powiedzieć, jak to przebiegało?
K.K: To była kwestia trzech fotografii, na ile to rozmawia z przestrzenią, jest inwazyjne. Nie mieliśmy bardzo szczegółowych kategorii, ale w ramach badań fokusowych rozmawialiśmy o tych zdjęciach.
Czy możesz powiedzieć jak przebiegała analiza zdjęć?
K.K: Materiału było bardzo dużo. Mieliśmy fokusy, czyli wywiady grupowe, analizę dokumentów. Materiał wizualny miał mieć rolę archiwizacyjną. To był dodatek, ilustracja i uzupełnienie badań typowo jakościowych, typowo narracyjnych. Chodziliśmy, zagadywaliśmy ludzi, co też było przyczynkiem do wywiadów. Rozmawialiśmy z sąsiadkami: czy pani się to podoba? Potem, wraz z „Kolektyfem” siedzieliśmy i rozmawialiśmy o tych zdjęciach. Nie mieliśmy kategorii analitycznych. To jest problem tego typu metodologii, że gromadzone jest za dużo materiału. Na pewnym etapie masz przesyt i nie wiesz, co z tym robić. Zdjęcia były jedynie materiałem pomocniczym.
Chcesz do tego wrócić?
K.K: Pewnie. Czas i pieniążki. We wnioskach trzeba, według mnie, badania tak budżetować, że wszystko robisz maksymalnie. Wszystko jest skompresowane. Te dotacje są bardzo nieprzyjazne. Budżetujesz to tak, żeby mieć wynagrodzenia a takie rzeczy, które musisz kupować to na koniec. Książka jest na koniec. Strona jest na koniec. Teraz myślę, że mogłabym na przykład przy tym sadzać grupy osób, pokazywać parę murali, tagów, szablonów i pytać co jest sztuką a co nie? Co państwo chcieliby mieć u siebie na bloku a czego nie?
Teraz widzisz większy potencjał w badaniach z użyciem zdjęć?
K.K: Można zaangażować mieszkańców by fotografowali street art i okolice. Albo dać ludziom aparaty i prosić by fotografowali najpiękniejsze miejsca w okolicy. Czy dla nich te murale to będzie coś pięknego czy nie? Można o to samo prosić też artystów. Uważam, że to jest potencjał. Emancypacyjna perspektywa. Uczestniczę w takich badaniach miast na Dolnym Śląsku. Poprosiliśmy o najśmieszniejsze zdjęcia z Lewina Kłodzkiego. Wchodzę tam jako ekspert z uniwersytetu, który bada miasto. Nigdy tam nie byłam, nie jestem stamtąd. Chodzę i się gapię a potem proszę ludzi by przynieśli zdjęcia.
Jak zdobyłaś zaufanie mieszkańców Lewina?
K.K: Jestem panią z dziećmi, z psem. Wesołą Kamilką. Jestem panią pedagożką. I to działa. Pojechałam do Lewina z urbanistami. Chodzimy z flamastrami, kolorowymi kartkami, robię grę, zabawę. Lekceważą cię na początku, ale potem mam czterysta odpowiedzi, co robi Lewin. Nie stroję się, nie ubieram. Żeby być autentycznym trzeba mieć wszystkie te cechy osobowościowe już w sobie.