OPIS:
Celem badań jest uchwycenie nieformalnych oraz częściowo sformalizowanych praktyk uczestnictwa w szeroko rozumianej kulturze miejskiej, przede wszystkim kultury alternatywnej, manifestujących się w przestrzeni miasta – na przykładzie Krakowa. Uczestnictwo w kulturze jest tutaj ujęte w kontekście komunikacji społecznej i procesów mediatyzacji, czyli tych działań, które podejmują sieci „znajomych”, kreując węzły i przepływy informacji i aktywności w ramach kultury miejskiej.
REALIZACJA: Małopolski Instytut Kultury, współpraca: Instytut Sztuk Audiowizualnych UJ, Wydział Humanistyczny AGH
LOKALIZACJA: Kraków
CZAS TRWANIA: 2012-2013 r.
BADACZE: koordynacja projektu: Piotr Knaś; zespół projektowy: dr Anna Nacher, dr Magdalena Zdrodowska, Weronika Chodacz
ADRESAT: Organizatorzy imprez kulturalnych, animatorzy kultury, instytucje kulturalne
NARZĘDZIA STOSOWANIE: Narzędzie mapowania partycypacyjnego – aplikacja Crowdmap
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: Fotografie, dzienniki, mapa
LINK:
http://www.mik.krakow.pl/wp-content/uploads/wezly_i_przeplywy_lekki.pdf
Dlaczego ten projekt w ogóle powstał? Co było Waszą inspiracją?
Anna Nacher: Było kilka ważnych elementów, które można nazwać impulsami czy zapalnikami. Po pierwsze, jestem nie tylko akademiczką, ale zajmuję się też muzyką i działam na tak zwanej scenie niezależnej. Z moim projektem, „Karpaty Magiczne”, gramy od końca lat 90-tych. Odkąd pamiętam, zawsze zadawaliśmy sobie podstawowe pytanie: jak dotrzeć z informacją do ludzi? Kiedy patrzę na nasze działania z perspektywy czasu, widzę, że było to uprawianie analizy medialnej dla celów praktycznych, bez używania takich kategorii marketingowych jak „grupa docelowa”, „identyfikacja wizualna” czy „przekaz”. Kiedy później spotykałam się z pomysłami na zbadanie tych pojęć, często miałam wrażenie, że ważny aspekt umyka, jeżeli się nie bierze pod uwagę faktu , że to jest taki łańcuszek przekazywania informacji. Nie wystarczy myśleć o grupach docelowych, o odbiorcach jak o zamkniętym obiekcie, który po prostu poinformujemy.. Trzeba pomyśleć o tym, co ludzie robią z tą informacją. Zawsze wydawało mi się w związku z tym, że miasto to są przepływy energii, czyli węzły, które gromadzą ludzi, gromadzą idee. W każdym mieście są takie miejsca, gdzie „się chodzi”, nie zawsze nie wiadomo, dlaczego: bo inni tam chodzą, bo jest fajnie.
Drugim ważnym zapalnikiem czy zapłonem były spotkania z Joanną Orlik, która jest szefową Małopolskiego Instytutu Kultury. Spotkałyśmy się w grupie roboczej związanej z ówczesną aktywnością MIKu. W dyskusji wyłonił się pomysł, by napisać projekt dotyczący tego, jak ludzie uczestniczą w praktykach związanych z kulturą. Złożyliśmy wniosek w Obserwatorium Kultury, który był radykalnie jakościowy i radykalnie etnograficzny. Wiedzieliśmy, że bardzo trudno będzie nam pokazać to, co przemawia do decydentów, czyli liczby i wykresy, i że nie będzie nam łatwo wyjaśnić, dlaczego właśnie tak ten projekt zaprojektowaliśmy. Z drugiej strony, chcieliśmy zbadać „przepływ” czyli to, co ludzie robią, w konkretnych, życiowych sytuacjach. Bardzo inspirujące były też, już w trakcie projektu, spotkania z naszymi współpracownikami, czyli z osobami, które prowadziły dzienniczki. To były dwie grupy, jedna to seniorzy, druga – studenci.
Czym był podyktowany wybór tych dwóch grup? Czy ich uczestnictwo w kulturze jest w jakimś sensie szczególne?
A.N.: Chodziło nam o dwie grupy, które mają stosunkowo najwięcej czasu na aktywne życie kulturalne. Pominęliśmy „środkową” grupę, czyli aktywnych zawodowo, z prostego powodu – dodanie trzeciej grupy przerosłoby możliwości naszego rocznego projektu. Wymagałoby to pewnie także odmiennego podejścia, gdyż są to ludzie zapracowani, więc znalezienie czasu na uczestnictwo w kulturze jest dla nich trudne. Mieliby pewnie też problem ze znalezieniem wolnej chwili na gromadzenie dla nas danych i prowadzenie dzienników.
Skąd pomysł, by wykorzystać materiały wizualne w badaniach?
A.N.: Miałam taką intuicję , że za pomocą fotografii uchwycimy to, co nazwałam „węzłami energetycznymi” w mieście. Była pewna wizja tego, co to miałoby być, np. słupy, na których wiszą resztki afiszy z wielu miesięcy albo miejsca w mieście, gdzie się nielegalnie przykleja plakaty – czyli wszystko to, co się wiąże z obiegiem informacji. Z czasem okazało się, że te fotografie tworzą także rodzaj dziennika uczestnictwa w praktykach kulturalnych. Wydaje mi się, że chyba niewystarczająco refleksyjnie wykorzystaliśmy te zdjęcia. Potraktowaliśmy je po prostu jak archiwum ilustrujące główne założenia projektu, jak bazę danych. Myślę, że to był błąd w tym sensie, że można było podejść do tego bardziej dynamicznie, potraktować je jako element pewnej autonarracji.
A gdyby tak zrezygnować z materiałów wizualnych w projekcie?
A.N.: Myślę, że wyrzucenie tych zdjęć dałoby nam zupełnie inny rodzaj wiedzy. Obraz mówi więcej – i inaczej – niż sama opowieść. Zdjęcia często dawały jakiś skrót myślowy, tego, co na poziomie teoretycznym trzeba by długo opisywać. Z drugiej strony czasami dawały one jakiś taki zaczyn do przeformułowania pewnych teoretycznych założeń. Pewnie warto też powiedzieć o aspekcie związanym z pisaniem raportu. Chciałabym, żeby nadarzyła się okazja powrotu do tych materiałów i możliwość napisania swoistego follow up, czyli raportu z perspektywy czasu – tak, jak teraz widzę problem uczestnictwa w kulturze. Zresztą mieliśmy taki pomysł, ale nie został zrealizowany.Ponieważ grupa studentów pisała dzienniczki uczestnictwa w postaci blogów, pojawił się pomysł, żeby wybrać niektóre z nich i zrobić książkę. Myślę, że byłby to znakomity dokument życia miasta w pewnym wycinku czasu i ciekawy materiał uzupełniający. Do raportu wybieraliśmy zdjęcia, które były po prostu atrakcyjne albo te, które miały zdolność zagęszczania opowieści.
Jak wyglądało życie raportu po jego ukończeniu?
A.N.: Odbyły się np. spotkania dyskusyjne. Jedno z nich, bardzo ciekawe zresztą, miało miejsce w Gdańsku, w Instytucie Kultury Miejskiej. Rozmawialiśmy tam m.in. o tym, że warto byłoby przeprowadzić podobne badania w różnych polskich miastach. Różne miasta mają po prostu odmienną specyfikę. W trakcie projektu zauważyliśmy, że Kraków jest miastem dryfu: wychodzi się do miasta i krąży się po wielu miejscach z różnymi ofertami kulturalnymi. Jest miastem, gdzie wszystko jest po prostu blisko, w spacerowej odległości: to takie „miasto spacerowiczów”. . Podczas spotkania Gdańszczanie powiedzieli nam, że u nich jest inaczej: ośrodki aktywności są rozproszone i w związku z tym czasami trzeba przejechać kilka kilometrów, np. do Brzeszcza czy na Zaspę. Rozmawialiśmy też o tym, że jest wiele projektów takich jak nasz w Polsce, ale rzadko się spotykamy z innymi zespołami badawczymi, aby o nich porozmawiać/wymienić się wiedzą. Sądzę, że bardzo pożyteczne byłoby wprowadzenie jakiegoś forum na temat tych projektów, które są realizowane. Wiem, że one są dostępne w Internecie, ale takie spotkania także byłyby potrzebne.
Jak prezentowaliście materiał wizualny zebrany w projekcie?
A.N.: Nie zaprezentowaliśmy go ze względu na delikatną kwestię legalności i nielegalności opisów zdarzeń. Mieliśmy duży dylemat, musieliśmy wybrać taką formułę, która by nie zagrażała osobie dokonującej opisów. Nie chcieliśmy spowodować np. reakcji straży miejskiej na nielegalnie rozwieszone plakaty, ani generować problemów związanych z publikacją osób, ich twarzy, wizerunków. Nie tworzyliśmy otwartego zasobu zdjęć, ale były one dostępne w ramach zamkniętego archiwum dla uczestników badań.
Czy poza fotografiami coś jeszcze można zaliczyć do materiału wizualnego w badaniu?
A.N.: Mieliśmy też dzienniczki. U seniorów to były wspaniałe formy, takie wyklejanki, scrapbooki. Okazało się, że seniorzy mieli coś w rodzaju „papierowego Facebooka”, to znaczy dzienniczka, gdzie wpisywało się wiadomości o imprezach. Ten dzienniczek krążył po grupie znajomych, którzy wklejali do niego swoje komentarze, informacje, wrażenia.
Czy te scrapbooki powstały za względu na badanie, czy to był zwyczaj tej grupy?
A.N.: To była praktyka, która już wcześniej istniała w tej grupie seniorów. Oni są bardzo aktywni, skoncentrowani wokół Domu Kultury Podgórze, a więc jeszcze przed badaniem mieli za sobą jakąś historię znajomości. W projekcie bardzo ważne było, że uczestnicy niczego nie zmieniali w swoich praktykach uczestnictwa w kulturze. Seniorzy tłumaczyli, że wypełnianie scrapbooka to ich sposób nie tylko na gromadzenie informacji o wydarzeniach kulturalnych, ale także na przedłużanie ich doświadczania. Myślę też, że te dzienniczki mały komponent wspólnotowy – integrowały grupę.
Analizowane były także print screeny…
A.N.: Tak, print screeny dotyczyły korzystania z informacji, były to m.in. dyskusje na Facebooku. Niekiedy mieliśmy z nimi problem, ponieważ trzeba było zadbać o ich anonimowość, wykreślać nazwiska. To był kapitalny materiał, bo pokazywał rozległość dyskusji, linkowanie oraz całą strukturę tworzenia, przekazywania i korzystania z informacji. Aby te dane uzyskać, poprosiliśmy badanych, żeby w swoich dzienniczkach zapisywali nie tylko to jak korzystają z informacji, czyli co udostępniają na Facebooku i komu wysyłają wiadomości, ale także żeby odnotowywali te sytuacje, w których zauważą, że jakaś informacja nie jest dla nich interesująca i ją pomijają.
To wymaga głębokiej refleksji nad swoimi działaniami.
A.N.: Tak, rzeczywiście wymagaliśmy od nich bardzo dużo, ale ten aspekt pokazał, że ludzie posługują się Facebookiem w bardzo różnych celach. Dowiedzieliśmy się – co dzisiaj jest już truizmem – że jeśli ludzie czasami klikają, że gdzieś pójdą, to oczywiście wcale nie oznacza, że tak będzie. Zauważyliśmy, że niektórzy z naszych badanych używali Facebooka jak kalendarza. Okazało się też, że nie jest on wystarczającym źródłem informacji o wydarzeniach kulturalnych. Kiedy studenci zauważają na swoich wallach coś, co ich zainteresuje, to sprawdzają, czy w mieście są jakieś plakaty lub ulotki na ten temat. Zdarzały się też osoby, które zbierały ulotki w klubach, bo czerpały z tego frajdę i miały poczucie, że dzięki temu uczestniczą w życiu miasta. Ze względu na te różne praktyki doszliśmy do wniosku, że oparcie się wyłącznie na Facebooku w badaniach byłoby ewidentnym błędem. Podobnie zresztą jak z zupełnym jego zlekceważeniem.
Dla osoby, która tworzy muzykę to pewnie było przydatne spostrzeżenie?
A.N.: Najciekawsze jest to, że mój mąż (tworzymy razem „Karpaty Magiczne”), starszy ode mnie o dobrych 15 lat i przywiązany raczej do kultury druku, zawsze mówił: „do wydarzenia musi być ulotka, plakat”. Okazało się, że miał rację i muszę przyznać, że rzeczywiście multiplikacja kanałów docierania z informacją daje dobry efekt.
Jakie inne wnioski wydały się Wam najciekawsze, najbardziej inspirujące?
A.N.: Mieliśmy bardzo ciekawe spostrzeżenia w związku z uczestnictwem seniorów w kulturze. Często szukają darmowych sposobów rozrywki, ale na drodze często staje im komunikacja miejska, która jest dla nich albo niedostępna, albo obawiają się z niej korzystać. W rekomendacjach dla miasta zawartych w raporcie z badań zasugerowaliśmy, by przyjrzeć się temu jak działa komunikacja miejska, kiedy odjeżdżają ostatnie autobusy, czy są bezpieczne lub wystarczająco wygodne dla seniorów itd. Zwrócenie uwagi na transport publiczny było ciekawym i praktycznym spostrzeżeniem, ale jeszcze bardziej interesujące wydało mi się odkrycie stosunku seniorów do dotyczącego ich dyskursu. W toku badań okazało się, że traktowanie seniorów jak grupy osób o specjalnych potrzebach często – ich zdaniem – jest zbyt protekcjonalne a bywa, że balansuje wręcz na granicy zniewagi . Powiedzieli to wprost: „my często nie chodzimy na imprezy dla seniorów, bo nie jesteśmy starymi pudłami!”. Pewnego razu prezentowaliśmy z Piotrem Knasiem wyniki naszych badań na dwudniowej konferencji organizacji zajmującej się seniorami. Powiedzieliśmy o tym spotkaniu naszej grupie , bo zawsze jak prezentowaliśmy ten nasz projekt w różnych miejscach w Krakowie, to o tym informowaliśmy. Stawili się tam prawie wszyscy i usiedli w pierwszych dwóch rzędach. Kiedy nadszedł czas na pytania, jeden z naszych seniorów podniósł śmiało rękę do góry, wziął mikrofon i powiedział, że cieszy się, że wreszcie po całych dwóch dniach konferencji w końcu ktoś mówi o seniorach, jak o normalnych ludziach. Powiedział: „my nie jesteśmy jakimiś dziwadłami, po prostu jesteśmy seniorami!”. Od czasu tego projektu, kiedy czasem widzę imprezy organizowane dla seniorów, bywa, że autentycznie czuję zażenowanie dyskursem traktującym tę grupę jak osoby nie do końca dorosle i świadome , podczas gdy to jest naprawdę jedna z najfajniejszych grup jaką można sobie wymarzyć! To ludzie, którzy są ciekawi świata – jeśli już wychodzą z domu i idą na spotkanie, to idą z zamiarem uczestnictwa naprawdę: nie tylko po to, żeby posłuchać i skonsumować akt uczestnictwa w zdarzeniu, ale też po to, żeby nawiązać jakieś kontakty czy relacje.
Jak wyglądały Wasze relacje z badanymi?
A.N.: W naszym zespole była osoba, która zajmowała się grupą seniorów i miała z nimi świetny kontakt (Weronika Chodacz). Mnie te kontakty z seniorami także dużo dawały, to były bardzo ciekawe rozmowy, m. in. o Krakowie. Abstrahując od badania, mam wrażenie, że oni się czują trochę takimi strażnikami pamięci o mieście, to bardzo się przebijało w ich opracowaniach. Są dumni z Krakowa, a ta ich duma jest w dużej mierze ukształtowana przez oficjalne media. To było widoczne w ich kulturze korzystania z mediów i sposobie prowadzenia przez nich dzienników ich aktywności. Sytuacja, kiedy to oni stają się producentami zawartości jest dla nich egzotyczna, bo ciągle tkwią w świecie, w którym fakt zaistnienia czegoś w mediach musi być odpowiednio legitymizowany, np. zawodem dziennikarza, władzą, pozycją. Z jednej strony starają się przystosować do dzisiejszych realiów, bo przecież korzystają ze Skype’a, z internetu, z maili, robią sobie youtube party. Z drugiej jednak nie są twórcami zawartości medialnej, bo to nie jest ich świat, nie zostali w nim ukształtowani. Bariera, którą musieliby przeskoczyć, nie jest kompetencyjna czy techniczna, ale kulturowa.
Co można powiedzieć o integracyjnym, animacyjnym potencjale Waszych badań? W założeniach nie mieliście tego typu działań, ale może udałoby się wykorzystać wyniki do dalszych przedsięwzięć?
A.N.: Na początku wspólnej pracy z seniorami pojawiła się obawa dotycząca umiejętności: „czy ja potrafię?”, „czy ja to dobrze zrobię?”, „czy ja czegoś nie zepsuję?”. I to była dość silna bariera, upłynął dobry miesiąc czy dwa zanim się przez nią przebiliśmy. Myślę, że ciekawym pomysłem byłoby stworzenie think tanku seniorów, którzy uczestniczą w przygotowaniu projektów w ośrodkach kultury pytając o opinię swoich znajomych, którzy rzadko wychodzą z domów. Mieliśmy jedną wzruszającą historię: po dwóch miesiącach trwania projektu jedna z uczestniczek zapytała czy mógłby ktoś jeszcze do nas dołączyć. Powiedziała, że mają z mężem znajomą, która praktycznie nie wychodzi z domu, a chcieli żeby zaczęła wreszcie gdzieś chodzić. Mówili, że jest w żałobie i że taki projekt pozwoliłby jej jakoś z tego wyjść. Okazało się, że te badania były sposobem na aktywizowanie innych seniorów, znajomych ze swojego kręgu, miały także walor terapeutyczny, przynajmniej tak to postrzegali sami seniorzy.
Czy patrząc na badania z perspektywy czasu, należałoby coś w nich zmienić?
A.N.: Podejście do badań metodą wizualną. Wydaje mi się, że warto byłoby wyznaczyć co najmniej dwie osoby, które zajmowałyby się tylko tym. Może należałoby też wzbogacić metodologię badań, skoncentrować się na przykład na fotografiach i mocniej o tym porozmawiać z uczestnikami?
Inną rzeczą, którą zmieniłabym przynajmniej częściowo, to sposób pracy z seniorami. Na początku wyszliśmy z założenia, że grupa seniorów to osoby wykluczone cyfrowo. Nie chcieliśmy tego jednak ujmować, czy opisywać w kategoriach braku umiejętności, jakiegoś niedostatku, tylko raczej odmiennych praktyk pracy z mediami. W trakcie trwania projektu okazało się, że najpoważniejszym błędem jaki popełniliśmy, było to, że nawet nie próbowaliśmy seniorów zachęcić do pisania blogów w internecie (zakładając, że będzie to dodatkowa bariera, która zniechęci do uczestnictwa w projekcie). Okazało się, że oni sobie by z tym poradzili, przynajmniej niektórzy z nich. Nasze podejście wynikało z nieustannej presji czasu: musieliśmy szybko zrealizować projekt, dlatego nie zaangażowaliśmy się w uczenie seniorów blogowania. Myślę też, że spotkanie seniorów i studentów powinno odbyć się już w początkowej fazie projektu, a nie w końcowej, jak to było u nas. Ono było szalenie twórcze i mnóstwo inspirujących rzeczy się wtedy pojawiło – pewnie zupełnie inaczej ustawiłoby ono też naszą pracę, przepływ informacji. Wyszliśmy z założenia, że to są dwie grupy, które z nami współpracują, natomiast nie wzięliśmy pod uwagę, że te grupy mogły też współpracować między sobą.