OPIS:
Celem programu jest wspieranie budowania przestrzeni dla międzyinstytucjonalnej współpracy, wykorzystywania potencjału ekonomicznego i społecznego tkwiącego w kulturze i zachęcanie lokalnej społeczności do aktywnego uczestnictwa w życiu kulturalnym regionu. Program dostarcza narzędzia pracy projektowej oraz prezentuje dobre praktyki w działalności kulturalnej.
REALIZACJA: Mazowiecki Instytut Kultury
LOKALIZACJA: Województwo mazowieckie
CZAS TRWANIA: 2009 – 2014 r.
BADACZE: Koordynacja: Marcin Śliwa, Norbert Późniewski Zespół: Janusz Byszewski, Ilona Iłowiecka–Tańska, Wojciech Kłosowski, Zbigniew Mieruński, Maria Parczewska, Michał Pawlęga, Weronika Parfianowicz–Vertun, Tomasz Piątek, Magdalena Różycka, Marcin Śliwa, Anna Walczak.
ADRESAT: Publiczne i pozarządowe instytucje kultury, samorządy.
NARZĘDZIA STOSOWANIE: Zdjęcia, filmy
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: Zdjęcia, filmy
LINK:
http://www.kierunekkultura.waw.pl/materiay-do-pobrania.html
Działania w ramach „Kierunku Kultura” były bardzo zróżnicowane. Kiedy się rozpoczęły i jak ewoluowały?
Marcin Śliwa: Rozpoczęły się w 2009 r. od myślenia o kulturze jako o narzędziu promocji regionu. Takie podejście było wtedy łatwostrawne dla organizatora naszej instytucji. Myślę, że większość samorządowców oczekuje, że kultura będzie narzędziem promocji regionu. Potem to nasze myślenie o kulturze ewoluowało w stronę tego, co animator i co my możemy zrobić, żeby pobudzić na Mazowszu, coś, co określiliśmy żywym uczestnictwem w kulturze. Interesowało nas to w jaki sposób nasz Instytut Kultury [Mazowiecki Instytut Kultury – przyp. red.] może przyczynić się do tego, by „liderzy kultury” dostrzegli warunki do takiego uczestnictwa w kulturze, które wypływa z autentycznych, a nie fasadowych potrzeb. Okazuje się bowiem, że jeżeli stworzymy naszym rozmówcom warunki do szczerej odpowiedzi, spora część z nich powie, że uważa kulturę za niezbyt ważny obszar życia. Bywa, że uczestniczą w kulturze tylko ze względów fasadowych: dla prestiżu, pozycji społecznej. Mówię teraz o przeciętnych mieszkańcach małej miejscowości, choć takie zjawisko jest powszechne.
Zatem w „Kierunku Kultura” pojęcie kultury przerodziło się z narzędzia promocji w narzędzie animacji?
M.Ś.: Tak, animacja społeczności lokalnej była tym, co nas ostatecznie interesowało. Kultura i sztuka służyły w tym celu jedynie za narzędzia. Różnimy się od artystów, którzy zazwyczaj używają człowieka jako paliwa dla sztuki: my odwracamy tę logikę i używamy sztuki jako paliwa dla animacji lokalnych.
Czy droga od promocji do animacji była celowa i przemyślana? Czy może była wynikiem kolejnych doświadczeń?
M.Ś.: Jeżeli spojrzymy na logo projektu „Kierunek Kultura” to zauważymy, że oddaje ono jego procesualny charakter. Nasze działania od początku ku czemuś zmierzały, ale nie wiedzieliśmy ku czemu dokładnie, nasze myślenie rozwijało się wraz z projektem. W trakcie „Kierunku Kultura” zrealizowaliśmy wiele działań animacyjnych np. towarzyszących badaniom. W innym projekcie „Cięcie” odbyło się w powiecie szydłowieckim ok 50 różnych dłuższych lub krótszych rezydencji ważnych instytucji sztuki, organizacji animacyjnych i edukacyjnych.
Czy ze względu na zmianę rozumienia kultury w badanich, które prowadziliście zmieniał się także przedmiot zainteresowania badawczego? Jak przebiegał projekt „Kierunek Kultura?”
M.Ś.: W 2012 roku chcieliśmy się przyjrzeć podmiotom kultury na Mazowszu. Interesowały nas domy kultury, organizacje pozarządowe, Ochotnicze Straże Pożarne: instytucje publiczne i niepubliczne. Napisaliśmy o tym książkę „Uwaga na podmioty”, trzecia z serii publikacji w ramach „Kierunek Kultura”. W 2013 r. chcieliśmy dowiedzieć się czegoś o drugiej stronie, o odbiorcy. Właściwie interesowało nas, kto nie przychodzi do instytucji kultury i dlaczego. Zorganizowaliśmy wtedy, razem z Fundacją Obserwatorium zajmującą się badaniami, cykl warsztatów i badań, podczas których namawialiśmy instytucje kultury do tego, by nie zadawalały się jedynie aktywnymi odbiorcami kultury, ale próbowały trafić także do nieuczestników. W ramach tych spotkań prezentowaliśmy nasze rozumienie żywego uczestnictwa w kulturze, mówiliśmy np. o zlotach tunningowych, które dla społeczności w małych miastach mogą nie być przejawem kultury, choć my tak to właśnie rozumiemy. Chcieliśmy zachęcić instytucje kultury, że warto otworzyć się na lokalne przejawy żywego uczestnictwa w kulturze.
Jaka była reakcja tych instytucji na wasze propozycje?
M.Ś.: Jest taki paradoks w systemie instytucjonalnym w Polsce, że urzędnicy nie są premiowani za dodatkowe, nieoczywiste działania. Nagradzane są postawy bierne, ograniczające się do realizowania planu. To oczywiście nie jst całościowy obraz, ale większość podmiotów tak właśnie funkcjonuje. Kiedy robi się takie badanie jak nasze, odbiór zwykle nie jest zbyt entuzjastyczny, bo pojawia się podejrzenie, że jego powodem jest jakaś nieprawidłowość. Pracownicy tych instytucji myślą na zasadzie: „skoro ktoś przychodzi i chce mnie zbadać to zapewne nie dlatego, że wszystko jest super: chce mnie skontrolować!”. Co ciekawe, nie dotyczy to tylko instytucji publicznych: pokazują to badania Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”. Świadomość, że warto robić małe badania, by lepiej zaprogramować lub dokonać ewaluacji własnej działalności jest nikła. Nikt nie lubi się sprawdzać.
Jak powiązaliście działania animacyjne z badawczymi?
M.Ś.: My [Mazowiecki Instytut Kultury – przyp. red.] nie jesteśmy regularnym instytutem badawczym czy uczelnią wyższą: jeżeli prowadzimy badania to po to, by poprawić działalność praktyczną, a nie po to, by gromadzić wiedzę. Badania towarzyszą działaniom edukacyjnym i artystycznym, to taka mieszana forma. Przykładem takich inicjatyw były trzy projekty, które zrealizowaliśmy w Szydłowcu w 2012 roku. Pierwszy z nich polegał na odnalezieniu ważnych dla mieszkańców Szydłowca lokalnych miejsc. Pytaliśmy ich o nie i okazało się, że jest tam bardzo silna tradycja górnictwa kamieniołomowego, a kamieniołomy są dla nich miejscami symbolicznymi. Uznaliśmy, że warto byłoby zrobić coś w tym miejscu. Marek Sztark, który prowadził ten projekt, pytał mieszkańców, co chcieliby zobaczyć w kamieniołomie, jakiego typu muzykę chcieliby usłyszeć. Oni odpowiadali, że chcieliby usłyszeć muzykę, która kojarzyłaby się im z pracą w tym miejscu. Powstał więc pomysł na koncert muzyków perkusyjnych Filharmonii Szczecińskiej, który bardzo się sprawdził. Cała społeczność lokalna bardzo zaangażowała się w to wydarzenie: kobiety upiekły ciasta, Ochotnicza Straż Pożarna zapewniła pomoc logistyczną. Ten projekt był bardzo ważny, bo zawierał nieoczywisty kontekst sztuki w miejscu z pozoru niezwiązanym z kulturą. Okazało się, że sztuka wysoka nie musi pojawiać się w sali koncertowej czy domu kultury. Mam wrażenie, że udało nam się zaszczepić w lokalnych podmiotach takie myślenie.
Drugi projekt odbył się w gminie Wieliszew pod Warszawą. Jedno z działań dotyczyło integracji mieszkańców, którzy są podzieleni na dwie grupy: tych, którzy od lat mieszkają na tych ziemiach oraz dzieci części z nich, które wyjechały do Warszawy i tam robiły karierę. Różnice między tymi dwoma grupami znacząco dzieliły całą społeczność, nie pozwalały jej się zintegrować. Planując działania animacyjne wzięliśmy pod uwagę specyfikę tej miejscowości, gdzie bardzo silnie rozwinięta jest kultura badylarska, ogrodnicza. Zorganizowaliśmy warsztaty komunikacji, w których wzięły udział obie te grupy. Realizowała je animatorka Edyta Ołdak, która wpadła na pomysł, by połączyc je z ogrodnictwem i zaproponować wspólne budowanie pułapek na krety. Poprzez wspólne działanie starzy i nowi mieszkańcy mieli okazję się zintegrować. Drugie działanie w gminie Wieliszew odbyło się w miejscowości Góra. Tam w okresie PRL-u funkcjonował ośrodek badawczy Polskiej Akademii Nauk (PAN), który potem był opuszczony i niszczał. PAN odcinała się od tej kwestii, nie chciała współpracować. Chcieliśmy zwrócić uwagę lokalnych włodarzy na to miejsce. Zorganizowaliśmy wystawę wielkoformatowych portretów mieszkańców Góry w starych, zdegradowanych halach byłego ośrodka badawczego. Media z Warszawy zainteresowały się tym tematem, pisały relacje z wystawy. W rezultacie władze samorządowe zainteresowały się kwestią opuszczonych terenów, przejęto je i zadeklarowano przygotowanie planu rozwoju dla mieszkańców Góry i upadającej tam infrastruktury.
Trzecie działanie, które prowadził także Marek Sztark, polegało na ożywieniu Kościoła Mariawickiego we wsi Pogorzel zamkniętego 60 lat temu. To miejsce było silnie tabuizowane przez mieszkańców: okrążali go przecież codziennie, bo jest w samym centrum, ale nie wiedzieli, jak wygląda w środku. Początkowo proboszcz nie chciał przekazać Markowi kluczy, po 3 miesiącach prowadzenia różnych działań animacyjnych jego pozycja tak urosła, że ksiądz poczuł się w obowiązku te klucze dać. W kościele zorganizowano koncert kwartetu smyczkowego wraz z wystawą zdjęć archiwalnych oraz rezultatów prac animacyjnych z dziećmi: makiety wsi z glinianymi domami. Makieta stanęła na środku kościoła, w każdym z domków była świeczka, która go podświetlała. Wydarzenie rozpoczęło się od tego, że Marek opowiedział publiczności, co działo się podczas projektu. Koncert był finałem. Bardzo ciekawie mówili o tym przedsięwzięiu sami muzycy. Opowiadali, że czuli się onieśmieleni atmosferą i cierpliwością, uwagą publiczności. Zwykle jest tak, że to sztuka wysoka onieśmiela słuchacza, a nie odwrotnie. W tym przypadku właśnie tak było, byliśmy świadkami żywego uczestnictwa w kulturze wysokiej.
Jakie były reakcje mieszkańców? Jaki był ich stosunek do wszystkiego, co się działo w ich wsi?
M.Ś.: Wszyscy pytali, kiedy wrócimy. Te pytania wiążą się dla mnie z bardzo ważną kwestią odpowiedzialności za tzw. obudzonych. Prywatnie mówiąc, również ten ciężar spowodował, że musiałem się wycofać na jakiś czas i dopiero niedawno wróciłem do pracy. Czułem się tak psychicznie wypalony, że musiałem się zresetować.
Pisał Pan kiedyś, że aby wypracować u kogoś zmiany postaw należy z nim pracować nie mniej niż trzy lata, aby rezultaty tych zmian były widoczne, nawet 10 lat. Wciąż utrzymuje Pan takie założenie?
M.Ś.: Tak, co nie oznacza, że w ogóle nie wierzę w działania jednorazowe. One coś zmieniają w psychice, są punktami orientacyjnymi czy nawigacyjnymi, które towarzyszą np. dzieciom, które brały udział w tym projekcie w kościele. Mogą być przy nich w kluczowych dla nich momentach np. przy decyzji gdzie pójść na studia. To nie jest tak, że te działania zmieniają życie ludzi od razu, trwale poprawiając ich jakość życia. Do takiej zmiany potrzeba trzech lat a najlepiej dziesięciu, a może nawet stałej obecności. Uważam jednak, że nawet pojedyncze, jednorazowe działania, jeżeli są dobrze zrobione mają sens jako wspomniane punkty nawigacyjne.
Czy było coś, co zainspirowało Was do rozpoczęcia innego głośnego projektu „Cięcie?”
M.Ś.: Inspiracją do działania była dla mnie książka Tomasza Rakowskiego, „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy”, a także potrzeba sojuszu antropologii, animacji kultury i edukacji ze sztuką współczesną. Sojuszu nie tylko personalnego, ale też ideowego. Z jednej strony bardzo ciekawe wydawało mi się pokazanie artystom z Warszawy i innych dużych ośrodków miejskich, jak interesującym wyzwaniem jest występ przed publicznością nieoczywistą, nieznającą ich twórczości. Z drugiej strony chcieliśmy poszerzyć postrzeganie pola kultury w tych małych miejscowościach, które odwiedzaliśmy.
Niektóre z działań animacyjnych, które prowadziliście wykorzystywały materiały wizualne.
M.Ś.: Wszystko było bardzo dokładnie dokumentowane. Przykładem takiego działania może być projekt PG Art, atystów z Gdańska, którzy robili filmy i zdjęcia z dziećmi, o ich marzeniach. Podczas warsztatów dzieci poznawały swoje marzenia i jednocześnie uczyły się jak obsługiwać kamerę czy aparat fotograficzny. Te materiały wizualne są więc rezultatem ich działań, rozwijania ich umiejętności. Poza tym, filmy wideo były dla nas źródłem informacji o przebiegu działań w terenie. Muszę przyznać, że jeszcze jakiś czas temu nie robiliśmy dobrych ewaluacji naszych projektów. Teraz mamy większą świadomość ich istotności i staramy się od początku wbudowywać je w nasze projekty. Filmy mogą służyć jako źródło tych ewaluacji, bo są dokumentacją działań. Ten materiał nie jest oczywiście obiektywny, ale oglądając go, jakiś ewaluator może dokonać oceny projetu.
Czy zdjęcia też mogą pełnić funkcję ewaluacyjną?
M.Ś.: Nie, zdjęcia pokazują walory artystyczne imprezy, dzięki nim można lepiej uchwycić pewne smaczki, niuanse. Filmy mają szerszą funkcjonalność: mogą być prostą dokumentacją projektów albo bardziej ambitnymi projektami edukacyjnymi.
Jakie materiały wizualne powstały w projekcie „Kierunek Kultura” i innych projektach?
M.Ś.: Powstały zdjęcia i filmy dokumentujące działania animacyjne towarzyszące badaniom. Są wśród nich materiały zrobione przez uczestników w ramach działań animacyjnych, a także np. filmy zrobione w Szydłowcu przez prof. ASP Grzegorza Kowalskiego i jego studentów. Poza tym zawsze robiliśmy dokumentację po to, by później do publikacji podsumowujących dane projekty dołożyć te zdjęcia i filmy na płytach. Pamiętam, że zdarzało się, że materiały wizualne odgrywały ważna rolę na róznych spotkaniach wokół naszych działań. Wraz z Tomaszem Rakowskim organizowaliśmy w 2012 debatę „Pułapki Partycypacji”, którą rozpoczęliśmy od pokazania dwóch filmów. One posłużyły jako inspiracja i asumpt do dyskusji.
Jaki potencjał mają materiały wizualne w takich badaniach jakie prowadzi MIK?
M.Ś.: Dziś jesteśmy bardziej wizualni niż tekstualni. Kiedy chcemy komuś przekazać, czym się zajmujemy, staramy się to pokazać. Najlepiej jest zacząć od infografik lub krótkich, kilkusekundowych materiałów zajawkowych by opowiedzieć o projekcie. Istnieje niewielka szansa, że ktoś obejrzy 30-minutowy film. Dużo bardziej prawdopodobne jest, że uda się to jednak z krótszym materiałem: 5,10-minutowym, który zresztą skonstruowany jest tak, by sprytnie zwracać uwagę potencjalnego oglądającego.
Czy zdjęcia i filmy, które powstały w trakcie „Kierunku Kultura” mogą się jeszcze do czegoś przysłużyć poza ewaluacją projektu? Czy mają jakiś dodatkowy potencjał?
M.Ś.: Zdjęcia i filmy są po prostu częścią badań, a te przede wszystkim mają służyć prowadzeniu określonej polityki programowej instytucji. Od niedawna zresztą mamy nową strategię i program rozwoju kultury na Mazowszu do 2022 roku, w których zamieszczone zostały wnioski z badań, które robiliśmy w ramach „Kierunek Kultura”. Jeden z ekspertów w badaniach, Wojciech Kosowski, był mocno zaangażowany w budowanie zarówno instytucjonalnej strategii Mazowieckiego Instytutu Kultury, jak i strategii regionalnej. Oba te dokumenty są w pewnym stopniu spójne programowo, w obu jak już mówiłem, są też wnioski z naszych badań. Myślę więc, że działania, jakie realizowaliśmy miały i wciąż mają duży potencjał, choć trudno jest mi się nie zgodzić z tymi, którzy dostrzegają problem z przekładalnością badań na realia. Rzeczywiści badania nie są traktowane poważnie przez administrację czy samorząd. Wystarczy z resztą prześledzić historię takich postaci jak Michał Boni czy prof. Hausner. To są postaci, które uchodzą za wielkie autorytety i wszystko wiedzą, ale bardzo niewiele jest osób, które chcą ich słuchać. Niewielka jest przekładalność ich raportów typu „Polska 2030” na praktykę zarządzania, zwykle te dokumenty lądują w szufladach. Myślę, że to jest fatum polskiej tradycji instytucjonalnej, że nasi politycy niezbyt poważnie traktują myślenie strategiczne i badania. To jest szerszy problem, dotyczący nie tylko kultury.
Czy jest to spowodowane brakiem strategicznego myślenia czy lękiem przed zmianą instytucjonalną i strukturalną?
M.Ś.: Doraźność i improwizacja to jedne z zasadniczych wyznaczników naszej kultury. Dostosowywanie się do aktualnych sytuacji i brak planowanie na 20 czy 50 lat wprzód są historycznie uwarunkowane.
Jak zatem udało się przekuć wyniki badań w strategię rozwoju kultury?
M.Ś.: Myślę, że w polskich warunkach o takim powodzeniu zwykle decyduje korzystny układ personalny. Trudno mówić tutaj o jakiejś regule, ale często tak właśnie jest. Biorąc pod uwagę regionalne reformy instytucji kultury, to pierwszy przeprowadził ją krakowski MIK, który teraz uznawany jest za ikonę tego, jak przerobić wojewódzkiego molocha w nowoczesny, regionalny Instytut Kultury. W tym przypadku decyzje podejmowali mądrzy i odważni ludzie. Bez tak korzystnej konstelacji personalnej dokonanie takich reform nie byłoby możliwe. Podobne, ale zdecydowanie już nie tak głębokie, zmiany udają się też w innych miejscach. Potrzeba jednak zgody pewnej grupy osób, by tworzyć tak modelowe i systemowe rozwiązania, jak te w Krakowie.
Warszawa, listopad 2014