OPIS:
Głównym celem Animatora Kultury było wyedukowanie przyszłych animatorów w oparciu o ich własne doświadczenie i praktykę, tak by poznali siłę swoich pomysłów i własne możliwości. Żeby sami zobaczyli jak to działa.
REALIZACJA: Fundacja Obserwatorium
LOKALIZACJA: Warszawa
CZAS TRWANIA: 2011
BADACZE: Magdalena Góralska, Anna Pietraszko, Karol Wittels
ADRESAT: GRAFICIARZE, ANIMATORZY, ARTYŚCI, ETNOGRAFOWIE, INSTYTUCJE BADAWCZE I ANIMACYJNE.
NARZĘDZIA STOSOWANIE: wideo rejestracja
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: Zdjęcia, filmy promocyjne, filmy przedstawiające proces malowania graffiti
Karol Wittels: Zacznijmy od punktu wyjścia. Zrodziły się dwa pomysły, które się połączyły. Jeden dotyczył przyszłych animatorów, miał „Od A do Z”, czyli od wymyślenia idei, przez zdobycie środków, pozwoleń po realizację, pokazać, jak powstają różne projekty, w tym wypadku streetartowe. Z drugiej strony skupiliśmy się na tym, że jest trochę streetartowców, nawet profesjonalnych po ASP, którzy mają problem z tym, żeby tworzyć swoje prace, gdyż są one kosztowne.
Skąd powyższe wnioski?
K.W.: Z zajęć, które sam prowadziłem na Szkole Wyższej Psychologii Społecznej z zarządzania projektami i rozmów z ludźmi, którzy chcieliby zrobić coś więcej, np. jak na jakimś placu zorganizować koncert albo co można by „pomalować” bądź gdzie stworzyć jakąś inną pracę streetartową. Wtedy współpracowaliśmy z Instytutem Badania Przestrzeni Publicznej, więc większość dyskusji odbywała się tam. Otrzymaliśmy środki, projekt ruszył. Studenci, z którymi współpracowaliśmy, zanim wyszli w teren, mieli przygotowanie ze streetartu, z tego, jak czytać przestrzeń publiczną. Przeszli też dwudniowy warsztat z tego, jak tworzyć projekty, jak je promować, jak zdobyć środki. Następnie w grupach odbywały się spotkania ze streetartowcami, z którymi wspólnie pracowali nad projektami. Założenie było takie, że mają być one różnorodne. W praktyce wyszło jednak, że wszystkie skupiały się na tworzeniu murali. Stwierdziliśmy, że warto wszystko dokumentować – od pierwszego spotkania po skończone prace na murach. Mamy więc dokumentację tego, jak powstaje projekt, jak wygląda w początkowej fazie rysunków, szablonów.
Wykorzystałeś ten materiał później chociażby na zajęciach, które prowadziłeś?
K.W.: Szczególnie filmy z powstawania każdej pracy. Mamy dokumentację nie tylko prac, które teraz każdy może sfotografować, ale sam proces ich powstawania. W połączeniu z publikacją, która pokazuje, jak taki projekt zrobić, myślę, że jest to dobra ilustracja tego, z jakich etapów składa się jego tworzenie. Przede wszystkim dzięki filmom mamy uchwyconą również kwestię instruktażową, to jak się maluje. Dzięki temu sama publikacja jest ciekawsza. Nie jest wyłącznie suchym opisem.
Są tu fotografie, książeczka, strona internetowa. Czy ta wielokanałowość była zamierzona?
K.W.: Nie jest to takie, jak bym chciał, bo na przykład strona www to zwykły blog. Zabrakło środków, czasu, rąk do pracy, aby skoordynować grupę, przeprowadzić szkolenia, udokumentować, nagrać, zmontować itd. Plusem było przede wszystkim to, że ludzie dzięki różnym kanałom docierali do strony www projektu. Szukając przeróżnych rzeczy mogli się dowiedzieć czegoś innego niż zamierzali. Na przykład zdziwiłem się, kiedy znajoma opowiedziała mi, że na Akademii Teatralnej wykorzystuje naszą publikację na zajęciach o projektach teatralnych. Inne osoby szukając rzeczy streetartowych, docierały do naszego projektu. Filmy wiszą również osobno na Youtubie, co wpłynęło na zwiększenie zainteresowania. Książeczka z kolei umieszczona jest w kilku miejscach jako publikacja szkoleniowo-foundrisingowa.
Niektóre filmy są twojego autorstwa.
K.W.: Tylko dwa. Była taka potrzeba więc przeszedłem szybkie przeszkolenie z obsługi kamery i tyle. Było to robione porządną kamerą Sony. Teraz nie ma takiej potrzeby, wszystko można zrobić, średniej jakości aparatem cyfrowym. Założenie było takie, że chcemy mieć filmy, które pokazują proces. Są one krótkie, trwają po cztery, pięć minut, natomiast materiał do każdego filmu to kilka godzin. Inną sprawą jest to, że na sfilmowanym materiale znalazło się dużo „śmieci”, które szczególnie ja nakręciłem. Powiem szczerze, że część filmów o kinach z różnych miast powstała przypadkiem. Nie zakładaliśmy, że będziemy opowiadać historię jakiegoś kina, gdzie głównym wątkiem będzie narracja jednej osoby, a później jej zilustrowanie. Spontanicznie powstał taki motyw, aby wchodzić do każdego miejsca, puszczać rolkę filmową i nagrywać wywiady o tym kinie. Z kolei w Łowiczu było tak, że przypadkiem badania wypadły wtedy, kiedy szła procesja. Pojawił się kontrast procesji i chodzenia do kina i badaczki wykorzystały ten element.
Publikacja jest głównie oparta na filmach, zdjęciach, wykresach, „chmurkach”, które nie są typowym tekstem linearnym. Są badacze, którzy stanowczo stwierdzają, że zdjęcia mają zdecydowanie mniejszą wartość niż tekst.
K.W.: Stwierdziliśmy, że dobrze byłoby, aby cytaty umieszczone były w formie „dymków”. Widziałem sporo różnych raportów komercyjnych, marketingowych. Moim zdaniem bardzo często zawierają one za mało treści. Często raport jest w zasadzie prezentacją, a nie raportem. Kilka wykresów, haseł, dymków, krótki opis. Powiem szczerze, że jestem przeciwny takiemu rozwiązaniu. Jest to zbyt słabe wykorzystanie danych zebranych w trakcie badań. Na pewno potrzebny jest zarówno materiał wizualny, jak i treść. Natomiast do robienia skrótów, do uzupełniania, do prezentacji materiał wizualny jest niezbędny.
Wychodzi na to, że w typowo animacyjnych rzeczach można się „wyszaleć”. W przypadku tych bardziej badawczych trzeba skupić się na tekście. Czy jest to pewien wymóg?
K.W.: Wszystko zależy od tego, kto to robi i dla kogo. Jeżeli mamy do czynienia z raportem akademickim pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Jestem przeciwny zbyt wielkiemu akademizmowi. Ciągłemu cytowaniu, podpieraniu się teoriami, książkami. Uważam, że potrzebne jest pewne wypośrodkowanie. W przypadku raportu, który opiera się na wywiadach nieuwzględnienie cytatów zubaża raport. Czasami cytaty same w sobie są tak dobre, że przerobienie ich w tekście nie ma sensu. Z drugiej strony bardzo nie lubię raportów, które opierają się wyłącznie na cytatach. To też za mało. Mnie coraz bardziej podoba się łączenie projektów badawczych z czymś jeszcze. Jeżeli znajduje się to gdzieś na styku, jak najbardziej mi odpowiada. Drugą rzeczą są projekty interdyscyplinarn, czyli te, w których, po pierwsze, zespół ma różne perspektywy, po drugie, stosuje się bardzo dużo różnych metod, technik badawczych. Właśnie wtedy, można „poszaleć”.
Pojawia się tu jednak problem zubożenia pewnych treści, jeśli nie odniesiesz się ich do teorii, czy czegoś z twojego lub sąsiada podwórka, możesz zostać niezrozumiany. Musiałbyś wytłumaczyć podstawę swojej dziedziny, to jakich używasz kategorii, jak są one powiązane z innymi.
K.W.: Masz rację, to jest pewien problem. Znowu pojawia się pytanie, kto jest odbiorcą. Jeśli jest to raport akademicki, to niech będzie on na poziomie języka akademickiego. Jeśli zaś ma być czytany przez instytucje kultury, ma im w czymś pomóc, to istnieje zagrożenie, że go nie zrozumieją. W zeszłym roku, na kongresie o budowaniu widowni, zaprezentowałem wyniki kinowe i teatralne dotyczące widzów. Wykorzystałem dużo tabelek. Zdziwił mnie oddźwięk. Usłyszałem, że to za dużo, że można było się w tym pogubić. Stwierdziłem, że lepiej będzie oprzeć się na krótkich formułkach. Zrobiłem więc kilka „boksów”, a potem opierałem się na zdjęciach, które omawiałem. Na konferencji poruszyłem kwestie otwartości instytucji kultury. Przywołałem definicję profesora Krajewskiego o uczestnictwie w kulturze1. Użyłem kategorii dobra publicznego, tego, że powinno być ono niewykluczalne i nierywalizowalne i krótkich definicji tych dwóch pojęć. Zrobiono wielkie oczy, a było to towarzystwo z instytucji kultury, więc byłem trochę zdziwiony. To, że na wszelkich konferencjach ma się do wykorzystania własny materiał audiowizualny jest bezcenne. Jeśli chodzi o kina, mieliśmy dwa spotkania prezentujące oba raporty. Po pierwsze puściliśmy filmy, po drugie w tle cały czas pokazywane były zdjęcia. To bardzo urozmaica. Na konferencji w Krakowie również wykorzystałem tę taktykę i widziałem jak ożywiło to odbiorców, gdyż trzy poprzednie wystąpienia opierały się wyłącznie na zasadzie „mikrofon i ja”.
Słuchając różnych osób mam wrażenie, być może mylne, że świat naukowy to świat tekstu, w którym wizualność jest mocno odpychana. Z kolei praktycy chcieliby od razu przejść do działania. Te dwa światy są od siebie oddzielne? Mówiłeś o znalezieniu złotego środka, wypośrodkowaniu.
K.W.: Nie tyle wypośrodkowaniu, ile stwierdzenia od początku, dla kogo się to robi i komu co jest potrzebne. Uważam, że od czasu do czasu w niektórych obszarach badania ogólnopolskie, na wyższym poziomie naukowym, z teorią i przypisami są potrzebne, natomiast potrzebne są też badania użyteczne. One muszą być pisane innym językiem, bo inaczej nikt by z tego nie skorzystał. Ktoś zamówi raport, a okaże się, że jest on pisany językiem akademickim i co? Chyba, że ktoś potrzebuje „podkładki”, czasem zamawiają je urzędy. Mam coraz większe przekonanie, że nie jest tak, że tematy się wyczerpały. Jest coraz więcej badań do zrobienia, ale jednocześnie nie muszą być one rozlegle rozbudowane, nie muszą opierać się na wielkich teoriach. Nie chodzi mi w tym przypadku o badania ewaluacyjne, które są dość prostą rzeczą. Jestem zwolennikiem korzystania z „miękkich”, niestandardowych technik badawczych, za co pewnie niejeden profesor socjologii by mnie wyrzucił. Czasem robimy grę symulacyjną, bądź warsztat i to stosujemy jako narzędzie badawcze. Obserwujemy jak ludzie pracują, a jednocześnie to, co wyprodukują zbieramy jako materiał badawczy.
W jaki sposób przekształcacie warsztat w narzędzie badawcze?
K.W.: Musimy wiedzieć, co chcemy uzyskać. Kiedy widzimy, że inaczej nie wydobędziemy pewnych informacji, bo ludzie nie będą chcieli o czymś mówić, wtedy zaczynamy krążyć na około. Jest to działanie intuicyjne. Kiedyś mieliśmy za zadanie badać, przez osiem godzin dziennie, dyrektorów Domów Kultury, zgrupowanych przez dwie doby w ośrodku wypoczynkowym. Zogniskowany wywiad grupowy (tzw. fokus) nie da się prowadzić dłużej niż trzy godziny, bo wszyscy zwariują. Zaczęliśmy więc działać niestandardowo. W przemieszanych rolach dyrektorzy w grupach pracowali nad własnym projektem. Wiele rzeczy wychodzi intuicyjnie, część metod wykorzystuję z innych warsztatów. Dodaje tylko, po co potrzebne mi są te rzeczy. Na studiach nie uczyłem się tego przy robieniu focusów, natomiast wykorzystałem różne metody z badań nad produktami. Idę w tym kierunku, żeby ludzie rysowali, wycinali z gazet. Prosta rzecz, narysuj lub wypełnij pole „twój idealny Dom Kultury”. Jest to miękki materiał, więc nie może być tak, że tylko na tym opiera się cały późniejszy raport.
Jakie widzisz plusy w tym, że nie pytasz, a prosisz o narysowanie?
K.W.: Trzeba dobrze nad tym posiedzieć, ale jest duża szansa, że dowiem się czegoś, czego nie dowiedziałbym się wprost. Czasami zdarzają się grupy, które nie powiedzą czegoś wprost, ze względu na osoby będące w tej grupie. Wtedy trochę nieświadomie coś rysują czy wyklejają, a z tego i tak da się coś wyciągnąć. Ewentualnie pewne relacje, czyli wyobrażenia sobie na przykład kin jako ludzi. To jest dość prosta zagrywka, ale pozwoliła ona uczestnikom wciągnąć się w temat, przestali się nudzić.
____________________________________________________________________________________________________
1Marek Krajewski rozumie uczestnictwo w kulturze jako „oddziaływanie pewnego elementu (jednostki, grupy, ale też przedmiotu, organizmu żywego itp.) na sposób powiązania ze sobą części konstytuujących określoną zbiorowość (…) Przyjmowany tu sposób rozumienia uczestnictwa w kulturze, pozwala również dostrzec, iż polityka kulturalna państwa i samorządowych organizatorów życia kulturalnego, instytucji kultury nie powinna koncentrować się na uczestnictwie w kulturze i traktować jego pobudzania jako celu swojej działalności, ale jako instrument, narzędzie poprzez które można realizować istotne, społeczne cele”, zob. Marek Krajewski, W stronę relacyjnej koncepcji kultury, https://www.academia.edu/2399126/W_kierunku_relacyjnej_koncepcji_uczestnictwa_w_kulturze