OPIS:
Kim są animatorzy i edukatorzy kulturalni w Polsce? Kompleksowy portret animacji i edukacji kulturowej w Polsce: identyfikacja najważniejszych pól działania i metod stosowanych przez animatorów, instytucji, które ich wspierają, najważniejszych typów zasobów, jakimi oni dysponują, oraz przeszkód i trudności, jakie napotykają w swojej pracy.
REALIZACJA: Małopolski Instytut Kultury
LOKALIZACJA: Cybowo, Danowo, Ełk, Goleniów, Jarocin, Kalisz, Lubieszowo, Olsztyn, Pacanów, Ruciane-Nida, Toruń, Widminy, Złocieniec
CZAS TRWANIA: 2013-2014
BADACZE: Opiekunowie merytoryczni projektu: prof. UAM dr hab. Marek Krajewski, dr Filip Schmidt Zespół projektowy: prof. UAM dr hab. Marek Krajewski, dr Filip Schmidt, prof. zw. dr hab. Janusz Mucha, dr Łukasz Krzyżowski, dr Joanna Orlik, Piotr Knaś
ADRESAT: ANIMATORZY, ARTYŚCI, ETNOGRAFOWIE, INSTYTUCJE BADAWCZE I ANIMACYJNE.
NARZĘDZIA STOSOWANIE: fotografia dokumentalna
NARZĘDZIA WYGENEROWANE: fotografie, zapis audio i transkrypcje wywiadów
Filip Schmidt: Projekt badawczy zatytułowany Animacja/edukacja. Możliwości i ograniczenia edukacji i animacji kulturowej w Polsce realizowany był przez Małopolski Instytut Kultury w Krakowie przy współpracy z socjologami z Instytutu Socjologii UAM w Poznaniu w latach 2013-2014. Miał dwa podstawowe cele. Pierwszym było stworzenie kompleksowego portretu animacji i edukacji kulturowej w Polsce, drugim z celów była ewaluacja Programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zatytułowanego „Edukacja kulturalna”. Projekt miał cztery główne fazy: pierwsza polegała na analizie wniosków grantowych, drugi – na wywiadach pogłębionych, trzeci – na kilkudniowych badaniach terenowych realizowanych w miejscu, w którym działają animatorzy, a ostatni – na ogólnopolskim sondażu wśród wnioskodawców w programie Ministra. Materiał wizualny pojawił się w trzecim etapie – kiedy pojechaliśmy do różnych miejsc w Polsce, aby na miejscu porozmawiać z ludźmi, którzy zajmują się edukacją lub animacją kulturową, obejrzeć miejsce, w którym pracują, zebrać dokumentację działań animacyjnych, którą prowadzą. Kiedy szukaliśmy projektów animacyjnych, którym przyjrzymy się w taki właśnie pogłębiony sposób, chcieliśmy je w pewien sposób wyróżnić. Zakładając, że ktoś później przeczyta ten raport i dowie się o pewnych działaniach, o których być może niewiele dotąd słyszał. Dlatego też wybieraliśmy niekoniecznie te najbardziej znane projekty animacyjne. Aby lepiej ukazać specyfikę tych projektów i miejsc ich realizowania wykonywaliśmy dokumentację wizualną oraz zbieraliśmy tę wykonaną przez samych animatorów – zakładając, że jeśli ktoś dotrze do naszej analizy tych projektów, to może przy okazji warto, aby zobaczył też ich stronę wizualną. Była to jednak dla nas kwestia drugorzędna wobec celu badawczego, czyli stworzenia całego portretu problemów, z którymi ludzie pracujący w kulturze, edukacji, animacji się mierzą. Chodziło też o zapytanie ich o to, co jest najfajniejsze w animacji, co się u nich szczególnie udaje, a co niekoniecznie. Materiał zdjęciowy był tylko ilustracją tego, co dowiedzieliśmy się na ten temat z wywiadów.
Które projekty animacyjne wybraliście do badań?
F.S.: Po pierwsze, jak wspomniałem, zależało nam na tym, aby nie były to rzeczy najbardziej znane, z dużych miejscowości. Nie chcieliśmy powtarzać tego, co już jest. Organizacje z większych miast często mają swoją dokumentację. Dodatkowo, w trakcie badań okazało się, że projektów z niektórych kategorii mniejszych miejscowości jest tak mało, że dosłownie można policzyć je na palcach dwóch rąk. Procesy metropolizacyjne są tak silne, że świat animatorów z mniejszych miejscowości jest dużo słabszy i nie tylko znacznie rzadziej ubiegają się o pieniądze w programach ministerialnych, ale też o wiele rzadziej je dostają. Po drugie, zależało nam na tym, żeby nie była to edukacja artystyczna, tylko raczej kulturowa, czyli taka, która nie rozwija tylko kompetencji posługiwania się narzędziami artystycznymi, ale ma też głębszy zamysł, ma na celu rozwijanie ogólniejszych kompetencji, często zmianę społeczną. Po trzecie, staraliśmy się dobierać różne rodzaje instytucji. Było muzeum, organizacja pozarządowa, teatr stworzony od zera przez pasjonatów, dom kultury. Najogólniej mówiąc, z jednej strony modernizujące się instytucje kultury, z drugiej młodzi ludzie, którzy założyli własnego NGO-sa, ale też stowarzyszenie tworzone od lat przez pasjonatów, którzy zamieszkali w miejscu, w którym prowadzą systematyczną pracę.
Dowiedzieliście się w jaki sposób te instytucje używają materiałów wizualnych?
F.S.: Myślę, że we wszystkich miejscach wygląda to podobnie. Istnieje często ogromna ilość danych, jednak niewiele zostaje udostępnione, tak że to, co jest umieszczane na stronie internetowej jest tylko czubkiem góry lodowej. Strony są rozbudowane mniej lub bardziej. Przykładowo, projekt jarociński ma bardzo wizualną stronę. Mało tekstu, filmy i zdjęcia. Ładnie wyedytowane filmy z przedsięwzięć mające charakter promocyjny, reklamowy. Ogólna prawidłowość jest taka, że wisi bardzo mała część tego, co jest.
Na ile trudno jest zrobić dokumentację wizualną działań, które nazywane są „procesem”, opierających się na interakcji między ludźmi?
F.S.: Trudno. Po pierwsze, istnieją pewne przyzwyczajenia w robieniu dokumentacji. Dokumentuje się głównie „promocyjnie”. Pomija się pokazywanie projektu „od kuchni” gdyż istnieje przekonanie, że może to być nieinteresujące dla innych. Po drugie, generalnie rzadko dokonuje się krytycznej ewaluacji projektu, pokazując to, co niekoniecznie ładne i udane. Kolejną rzeczą jest to, że czasami dokumentacji nie da się wykonać, albo jest to bardzo trudne technicznie. Jak w przypadku Goleniowa. Projekt polega na bezpośrednim kontakcie, pracy ciałem, wyzwoleniu z ludzi emocji. Rzeczy dzieją się dzień po dniu, trzeba by więc filmować uczestników codziennie, po wiele godzin. Dokumentowanie bywa więc trudne przez procesualność jak i intymność. W innym projekcie przyjechaliśmy do pewnej smutnej opuszczonej świetlicy, w której wisiała tabliczka głosząca, że wybudowano ją ze środków Unii Europejskiej. W świetlicy nikogo nie ma, przychodzi pewna osoba i mówi nam, że w tej chwili już nic się tutaj nie dzieje, a my robimy zdjęcia. To jest właśnie przykład uchwytywania miejsc w innym momencie procesu. Z kolei dokumentacja projektu w Olsztynie nie jest zamieszczona na stronie www, nie dlatego, że skończył się transfer danych, jak w przypadku niektórych projektów, tylko ze względu na to, że materiał znajduje się na dyskach twardych, bez dokonania anonimizacji wywiadów, która zajęłaby lata. Więc leży on niewykorzystany. Jest to zbyt intymne, aby zostało udostępnione.
Czuliście się skrępowani, gdy robiliście zdjęcia wspomnianej „smutnej świetlicy”?
F.S.: Dla mnie było to krępujące, ale ja w każdych badaniach mam problem ze zdjęciami. Zawsze jest to dla mnie krępujący moment. Czuję, że ingeruję w prywatną przestrzeń, w pewną intymność. Mam wrażenie, że sama nasza obecność, nawet bez jakiejkolwiek rejestracji jest wchodzeniem do domu z ubłoconymi butami.
W różnych projektach badawczych wywiady, które przeprowadzałeś dotykają prywatnych spraw. Jaka istnieje różnica między wywiadem dotyczącym intymności, a wizualną dokumentacją?
F.S.: Chodzi o anonimowość. W wywiadzie może być wszystko, byle nie dało się domyślić jakie to miasto, jaka to osoba. Nigdy nie udostępniam wywiadów bez zgody uczestników badań bądź anonimizacji. Wykorzystuję te fragmenty, które są obdarte z indywidualnego wymiaru. W wywiadach też jest mi trudno poruszać intymne kwestie, jednak w tym przypadku umawiam się z daną osobą, mówię czego wywiad będzie dotyczył, że nie będzie opublikowany, chyba że po pełnej anonimizacji. W przypadku zdjęcia, aby miało ono wartość, powinno być naturalne, nieustawiane, a więc trudno poprzedzić je taką zgodą. Często robię zdjęcie, a później podchodzę do osoby z pytaniem czy mogę je udostępnić. Czuję, że ludzi bardziej krępuje obiektyw niż dyktafon. Jeśli chodzi o wywiady, anonimizacja polega na tym, że czytam wywiad po wywiadzie i usuwam fragmenty, które identyfikują osobę, co nie jest łatwym zadaniem. Zwykle zaznacza się, że będzie to użyte jako anonimowa rzecz w publikacjach naukowych. Czym innym jest, kiedy umieszczone jest to w Internecie. W kolejnych badaniach chciałbym rozwinąć formę uzyskiwania zgody na użycie takich materiałów.
Co usuwasz z wywiadu, aby stał się anonimowy?
F.S.: Nazwy miast, ulic, szkół, nazwiska, nazwy instytucji itd. W przypadku małych miejscowości często wiele rzeczy można jednak wydedukować, trzeba więc usunąć więcej. Przy pozornie neutralnym opisie projektu wychodzą również pewne rzeczy, które teoretycznie mogłyby pomóc domyślić się, o jaki dokładnie projekt chodzi. Jeśli ktoś bardzo się postara i przejrzy tysiąc projektów, dojdzie do tego, których dotyczą szczegółowe badania albo kto składał w danym rozdaniu projekt na taki właśnie temat – pole się zawęża. Dodatkowo zmieniam więc także fakty, które nie mają żadnego znaczenia dla sensu wywiadów. Celowo zostawiam identyfikujące fakty, które są fałszywe. Pada nazwa ulicy, okazuje się, że jest to zupełnie inna ulica. Padają imiona, które też są zmienione. Aby sugerować, że jest to jakaś postać, ale nie da się z niej złożyć żadnej żyjącej osoby z „krwi i kości”. Są to rzeczy intymne, ale przy okazji tak uniwersalne, że trudno je skojarzyć z konkretną osobą. Wywiady z animacji były trudniejsze do zanonimizowania niż niejeden wywiad o życiu małżeńskim, gdyż były bardziej unikalne niż sytuacja „kłótni o pilota”, która ma miejsce w co drugim z mieszkań. W zasadzie, żeby mieć pewność, że nie będzie to rozpoznawalne trzeba by zrezygnować z publikowania czegokolwiek. Z drugiej jednak strony, większość zawartych w tych rozmowach informacji nikomu nie może zaszkodzić, nie dotyczy spraw wstydliwych czy demaskujących.
Socjolog francuski Jean-Claude Kaufmann zalecał wracanie do wcześniej zebranych danych, aby jeszcze raz, czasem po dwudziestu latach, zinterpretować je w nowym świetle, by doszukać się nowych informacji, nowych ugruntowanych w terenie teorii. Z drugiej strony pojawiają się dylematy, o których wspomniałeś – surowe dane to coś prywatnego, powinniśmy traktować naszych respondentów podmiotowo, więc nie możemy ich publikować. Z jednej strony istnieje coś takiego jak imperatyw postępu w nauce, z drugiej zaś imperatyw związany z dbaniem o naszego respondenta czy badanego, mówiąc krótko, żeby nie ucierpiał przez nasze działanie.
F.S.: Nie mam żadnych wątpliwości, że imperatyw dbania o respondenta jest najważniejszy. To dzięki niemu możesz w ogóle do czegoś dotrzeć. Ktoś poświęca ci swój czas, pozwala ci wejść w swoje życie. Nie ma on też kontroli nad tym, co z tego wyciągniesz, jaki będzie ostateczny kształt twojej wypowiedzi. Masz więc nad nim pewnego rodzaju władzę. Wydaje mi się jednak, że te dwa imperatywy nie zawsze są nie do pogodzenia ze sobą. Najbardziej problematyczne są dane wizualne. W przypadku zajmowania się życiem codziennym, domem, intymnością posiadanie nagrań z codziennych interakcji byłoby fenomenalne. Czasem odczuwam żal z powodu braku takich danych. Należy próbować namawiać ludzi, aby zgodzili się na podobne badanie. Jeśli jednak dana osoba uzna, że kategorycznie się nie zgadza, to trudno. Natomiast dodatkowy sposób na zabezpieczenie takich przechowywanych do powtórnego użytku danych, o których mówisz to stworzenie dla nich różnych poziomów dostępu. W przypadku materiału wizualnego być może czasem mogłaby istnieć możliwość uzyskania dostępu do pewnych zdjęć bez prawa zrobienia kopii. Można by je opisać, czyli wykorzystać ponownie, ale stworzyć z nich własną interpretację, bez dalszego pokazywania innym. Ty możesz mieć dobre intencje, ale nie wiesz jakie intencje będą mieć inni wobec udostępnionego materiału. Łatwo można wykorzystać go w złych celach. To jest jak zbieranie danych przez monitoring miejski. Jeśli nie będą dobrze przechowywane mogą zostać wykorzystane do przeróżnych rzeczy.
Co myślisz o pomyśle, aby tego typu dane przechowywać pod kluczem np. w instytucie badawczym mającym prawo do dysponowania tymi danymi? Wtedy wideo czy fotografie, które rzeczywiście są sprawami intymnymi, byłyby udostępniane tylko konkretnym osobom wyłącznie do konkretnych celów.
F.S.: Pomyślałem o czymś podobnym, kiedy wspominałem, że można by zobaczyć materiał, ale nie kopiować. W idealnym wariancie należałoby opisać ludziom całą procedurę i zapytać czy się zgadzają na archiwizację tego materiału. Mają jednak prawo się nie zgodzić. Jeśli natomiast wcześniej, w trakcie realizacji projektu nie zastanawiano się nad tym i nie mamy jasnej zgody, trzeba podjąć konkretne kroki, które umożliwią odsianie danych, których nie można opublikować od tych, które da się zanonimizować i udostępnić innym.
Przykładowo, projekt „Wyobraźnia społeczna”1 dla wielu osób zawierał bardzo intymny materiał. Nikt nie chciałby, aby w sieci zawisło zdjęcie, na którym siedzisz z synem przed telewizorem w swoim pokoju, którego z reguły nie pokazujesz innym. Ważna jest zatem kategoria wstydliwych przestrzeni. Jednocześnie – ten materiał, choć nie ukazał się w książce, cały czas istnieje. Ogromna ilość tego typu wrażliwych danych w całym kraju i na świecie przechowywana jest na komputerach. Niby są one prywatne, ale przy okazji bardzo słabo chronione, tyle tylko, ryzyko jest małe, bo często nikt o nich nie wie. Pojawia się jednak techniczne pytanie, czy da się faktycznie zabezpieczyć dane, jeśli ich od razu nie anonimizujemy, zwłaszcza w wieloosobowych projektach. Łatwo doprowadzić do sytuacji, gdzie dziesięć osób będzie miało dostęp do danych, a w przypadku, kiedy one wyciekną nie będziesz w stanie dojść do tego od kogo.
Z jednej strony, jak wspomniałeś, nawet jeśli dane wizualne będą „pod kluczem”, zawsze można je wynieść. Z drugiej strony pojawia się żal, gdy kończy się projekt i zebrany surowy materiał trzeba zniszczyć i nie będzie się miało już nigdy do niego ponownego dostępu.
F.S.: Chyba dochodzimy do wniosku, że świetnie byłoby, aby po każdym projekcie, a już w szczególności takim, w którym zbierane są materiały wizualne, zbierać od ludzi zgodę na ich udostępnianie. Wtedy sprawa jest zamknięta. Albo wiemy, że musimy je zniszczyć i robimy to bezpośrednio po analizie, albo wiemy, że nie musimy tego robić. Znamy warunki. Teraz jest to swego rodzaju „szara strefa”. Materiały nie są udostępniane, jednak gdzieś istnieją. To wszystko jest niejasne. Nie ma wypracowanych zwyczajów. Staramy się teraz rozwiązać rozmaite tego typu problemy w Instytucie Socjologii UAM w Poznaniu tworząc Archiwum Badań nad Życiem Codziennym, w którym będziemy gromadzić, anonimizować i udostępniać dane z badań socjologicznych.
Czy materiały wizualne w jakimś stopniu pomagają badaniom naukowym?
F.S.: Wydaje mi się, że zwykła obserwacja i rejestracja jest wykorzystywana raczej rzadko, a często byłaby bardzo dobrym wstępem do dalszych badań. Socjologia koncentruje się na słowie i na tym, co werbalne. Pojawił się tzw. zwrot ku praktykom, zwrot etnograficzny, myślę jednak, że mimo wszystko takie wychodzenie poza wywiad i słowo w praktyce badań obecne jest w ograniczonym stopniu. Na pewno tkwi w nim wielki potencjał. Techniki wykraczające poza rejestrację i wymianę słów pozwalają wczuć się w środowisko życia uczestników badania i dostrzec rzeczy, które nie wychodzą w innych rodzajach analiz. Kiedy odbywają się konsultacje społeczne odnośnie projektowania danej przestrzeni, bardzo rzadko robi się zdjęcia, a tym bardziej nagrania miejsc, czy przedmiotów, których dotyczy sprawa, mimo że jest to podstawowy sposób, aby zobaczyć, co ludzie robią z tym przedmiotem, z tą przestrzenią, świetny początek badań, konsultacji czy tworzenia polityki. Nawet jeśli główna część rzeczy, których chcemy się dowiedzieć pochodzić musi z wywiadów, z pracy wspólnej, z projektowania, to często jest to dobra ilustracja do uszczegółowienia wielu momentów wywiadów. Jest też taka możliwość, aby uczynić obraz głównym celem, czyli badać zdjęcia tak jak inne materiały, jak tekst. Kodując je, analizując, dzieląc na różne warstwy. Używając obrazu po prostu jako materiału niosącego informację o tym, jak ludzie żyją. Jeśli jednak nie uzupełnimy takich analiz innymi technikami ryzykujemy z kolei dokonaniem różnych nadintepretacji.
Na koniec chciałbym zapytać o badanie kultury w Polsce. Jakie widzisz trudności a jakie potencje badania kultury w Polsce?
F.S.: Zawężę swoją wypowiedź do Obserwatorium Kultury, inaczej jest to zbyt ogromne pole. Myślę, że w tym programie jest finansowanych wiele ciekawych badań, ale przebija z niego jakaś „doraźność”. Istnieje zbiór drobnych badań, które są robione na bardzo różne sposoby, przy czym bardzo słabo łączą się ze sobą. Ministerstwo próbowało coś z tym zrobić, wprowadzając wymóg ogólnopolskiego, czy ogólnowojewódzkiego zasięgu. Nie wiem, czy to była udana próba i czy nie powinno się finansować badań lokalnych. W każdym razie istnieje pewnego rodzaju rozproszenie badań. Na pewno położyłbym większy nacisk na dokumentację. Wyniki projektów, to nie dotyczy tylko Obserwatorium Kultury, ale każdego projektu grantowego, powinny wisieć na jednej stronie. Nie powinny być to strony prywatne. Wraz z grantem powinien iść obowiązek, ale też możliwość wykorzystania istniejącej strony do upublicznienia wyników. Nie chodzi tylko o materiały wizualne. Niektórzy robią to na własną rękę, tak jak śląskie Regionalne Obserwatorium Kultury, które zaczęło co roku zbierać raporty ze wszystkich badań w programie „Obserwatorium kultury” i wieszać je na swojej stronie. Z tego, co wiem, to zupełnie oddolna inicjatywa. Wyniknęła z braku systemowego rozwiązania problemy braku miejsca, w którym te rzeczy by wisiały. Według mnie powinno być to raczej systematyczne działanie odgórne organizatora. Po to, by móc bardziej korzystać z tych rzeczy, ale też po to, aby lepiej oceniać efekty tej pracy. Myślę, że ewaluacja przyznawania pieniędzy powinna bardziej koncentrować się na tym, co robiło się w zeszłych latach. Nie chodzi mi tu głównie o opresję i kontrolę, ale o to, by czuło się, że grantodawca bardziej interesuje się wynikami, że patrzy na to, co robisz, że to ma sens i spotyka się ze zrozumieniem albo konstruktywną krytyką. Rozszerzyłbym też sieciowanie takich osób, autorów poszczególnych projektów badawczych na temat kultury. Należałoby doprowadzić do spotkania takich osób, zaproponować im, aby stworzyli coś na drodze współpracy. Pierwszym etapem takiego tworzenia mogłoby być wspólne zbieranie pomysłów na badania, których brakuje. Mogłyby to być także jakieś spotkania z organizatorami programu „Obserwatorium kultury”. Myślę, że brakuje takich spotkań osób, które zrobiły już różne granty i które mogłyby z pożytkiem dla wszystkich stron wymieniać się doświadczeniami. Jakiegoś dorocznego seminarium, na którym prezentujemy, co zrobiliśmy, co z tego wyszło, a co niekoniecznie i czego nadal nie wiemy. Byłoby to też okazją do spontanicznego układania się w inne zespoły. Czyli w skrócie: dokumentowanie, patrzenie na to przy kolejnym tworzeniu zasad finansowania badań, sieciowanie i współpraca.
____________________________________________________________________________________________________
1 Chodzi o projekt „Społeczno-kulturowe ramy codziennych strategii inwestycyjnych wybranych grup społeczeństwa polskiego”, którego wyniki ukazały się w książce „Wyobraźnia społeczna : horyzonty, źródła, dynamika : uwarunkowania strategii dostosowawczych współczesnego społeczeństwa polskiego”, pod red. Marka Krajewskiego i Rafała Drozdowskiego. W trakcie badań prowadzonych w tym projekcie proszono uczestników o sfotografowanie różnych aspektów ich życia codziennego, a następnie przeprowadzano wywiady wspomagane tymi fotografiami.